Rozpoczynające się jutro mistrzostwa świata w piłce nożnej w Rosji zdominują na kilka tygodni przekazy medialne w wielu krajach. W jakimś stopniu potwierdzać się będą przypisywane św. Janowi Pawłowi II słowa: „Ze wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest najważniejsza”.
Popularność tej dyscypliny sportowej sprawia, że może stać się ona także źródłem wartości pomocnych w naszej ludzkiej formacji. Jest jednak jeden warunek: ludzie świata sportu powinni być wzorami cnót, takich jak poświęcenie, wytrwałość, ale też wielkoduszność i pokora. Niewątpliwie dla chrześcijańskich sportowców taka misja włącza się w realizację szerszego powołania – powołania do świętości. „Dla sportowca chrześcijańskiego świętość będzie zatem przeżywaniem sportu jako okazji do spotkania, kształtowania osobowości, dawania świadectwa i głoszenia radości bycia chrześcijaninem z otaczającymi go ludźmi” – wskazał niedawno w swym przesłaniu Ojciec Święty Franciszek.
Każda okazja jest dobra, aby nieść orędzie Chrystusa „w porę czy nie w porę”. Wielu sportowców czyni to zarówno swoją godną postawą w czasie rozgrywek, jak i np. znakiem krzyża wykonywanym publicznie. Niestety, władze federacji piłkarskich różnych szczebli nie ukrywają swej niechęci do religijnych demonstracji na stadionach. Dołączył do nich ostatnio sztab trenerski reprezentacji Brazylii, który zakazał zawodnikom tego kraju na mistrzostwa świata w piłce nożnej w Rosji praktykowanych dotychczas gestów religijnych. Zabroniono im wspólnej modlitwy zarówno na boisku przed rozpoczęciem gry, jak i w hotelu. Decyzję kierownictwo uzasadniło tym, że chcą w ten sposób uniknąć „niepotrzebnych napięć w kadrze”.
Na szczęście piłkarze, ale także sportowcy innych dyscyplin, nie ulegają takiej presji. Dlatego na pewno nieraz zobaczymy znak krzyża wykonywany przez piłkarzy na stadionach w Rosji. Jednak próby wyeliminowania gestów religijnych z ważnych imprez sportowych wpisują się w szerszy kontekst antyewangelicznej walki z obecnością symboliki chrześcijańskiej w przestrzeni publicznej. Ci, którzy chcieliby świata bez Boga i religii, nie mogą znieść, że do milionów ludzi, którzy na całym świecie oglądają transmisję z jakiegoś meczu czy zawodów, dociera obraz zawodnika wykonującego znak krzyża albo ze wzniesioną ku Niebu dłonią dedykującego Stwórcy zdobytą bramkę. Wielu chyba pragnęłoby, aby futbol sam w sobie stawał się jakąś parareligią, a stadiony jej jakimiś pseudosanktuariami.
Antychrześcijańska presja międzynarodowa widocznie jest tak duża, że federacje sportowe są w stanie poświęcić już nawet wolność swych reprezentantów, aby sprostać ateizującej zasadzie sportu bez Boga. Bo zakaz modlitwy, przeżegnania się przed meczem, po nim czy po zdobytej bramce to przecież wprost odbieranie wolności religijnej piłkarzom. Warto przypomnieć w tym miejscu, że wolność sumienia i wyznania jest podstawowym prawem człowieka, potwierdzonym dokumentami międzynarodowymi. Ale czy ktoś protestuje przeciw łamaniu tego prawa w przypadku sportowców?
Brońmy prawa do publicznego wyznawania swej wiary! Jako chrześcijanie wierzymy, że znak krzyża wykonany z szacunkiem sam w sobie staje się modlitwą wyrażającą także to, co kryje się w naszym sercu. To prośba o Bożą opiekę, a także o łaskę wytrwania w chwilach trudnych. Nie trzeba się z tym chować po kątach czy w stadionowych szatniach.
Wielu polskich sportowców, także piłkarzy, nie wstydzi się swej wiary i wyznaje ją publicznie. Na razie spotyka się to nie tyle z negatywną reakcją działaczy i decydentów, ile raczej z alergiczną agresją lewicowo-liberalnych mediów. To, co dla jednych jest czymś naturalnym – znak krzyża przed ważnym wyzwaniem – nie do zniesienia jest dla innych. Warto tu przypomnieć, jaką furię wywołał w 2012 r. bramkarz polskiej reprezentacji Przemysław Tytoń, gdy przed obroną karnego w meczu z Grecją ukląkł i przeżegnał się. Niektórzy twierdzili nawet, że to rzekomo skompromitowało całą polską reprezentację na Euro 2012. Wściekłość wzbudził nie tylko sam znak krzyża, ale także publiczne wyznanie sportowca, że ten znak coś ważnego dla niego znaczy – prośbę o błogosławieństwo Boże.
Nie fundujmy wierzącym sportowcom jakiejś schizofrenii duchowej, która nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Bo chrześcijaninem, katolikiem albo się jest cały czas, albo cały czas się tylko udaje, że się nim jest. Innej drogi nie ma, także dla świata sportu, dla którego zasady chrześcijańskie nie są zagrożeniem, ale ocaleniem jego autentycznej misji i powołania.