Prokuratura prosi o wsparcie?
Nie daje mi spokoju, było nie było, jednak zaskakujący finał tzw. cywilnego wątku śledztwa smoleńskiego, związanego z trybem organizacji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Zaskakujący, bo rzadko zdarza się czytać bardzo obszerne, niemal czterystustronicowe uzasadnienie umorzenia dochodzenia, w które zespół prokuratorów wplata niekiedy bardzo szczegółowe, wręcz werystyczne, opisy zeznań. To procedura ze wszech miar niestandardowa. A jeśli dodać do tego dość oryginalną formę specyfikacji (list) katalogu rażących błędów i przykładów łamania procedur przez urzędników KPRM, MSZ i funkcjonariuszy BOR z szefem służby gen. Marianem Janickim na czele, to widzimy jednak, że sprawa jest wyjątkowa i nie sposób nie pytać o jej drugie dno. Zwłaszcza że decyzja o udostępnieniu akt dziennikarzom zapadła błyskawicznie, z dnia na dzień. Zwłaszcza że poprzedziła ją prawomocna decyzja umorzeniowa, skonfrontowana za chwilę z bogactwem prokuratorskich zastrzeżeń, których jedna trzecia wystarczyłaby na solidny akt oskarżenia. Zwłaszcza że mamy w pamięci scenę, w której minister Jacek Cichocki, bezpośredni nadzorca BOR, ruga prokuratorów za konkluzje wywołanej na zlecenie praskich śledczych opinii dwójki biegłych, którzy nie zostawili suchej nitki na szefostwie BOR za zabezpieczenie wyjazdu do Smoleńska.
Wnioski w formie pytań
Były naciski obozu władzy, żeby sprawie ukręcić łeb?
Kunktatorstwo prokuratorów, czekających na reakcję premiera, któremu sprezentowano wykaz bardzo poważnych uchybień jego urzędników?
Mam w pamięci wywiad sprzed kilku lat historyka Antoniego Dudka. Nie mógł podarować pozostawienia wymiaru sprawiedliwości w kształcie odziedziczonym po PRL, budowanym na zasadzie skrajnego upartyjnienia i dyspozycyjności. Autorytet trzeciej władzy został zbudowany na zgniłych fundamentach. Śledztwo smoleńskie jest papierkiem lakmusowym tego stanu rzeczy.