Państwo go-go
Plac Zamkowy i Krakowskie Przedmieście to wizytówka nie tylko Warszawy, ale całej Polski. To miejsce szczególne, niemy świadkowie naszej, często usłanej krwią, historii. To tutaj demonstrowali i ginęli Polacy w przededniu powstania styczniowego, tu w 1920 r. wręczono Józefowi Piłsudskiemu buławę Marszałkowską, a w okresie stanu wojennego rozpędzano manifestacje.
Już w wolnej Polsce na Placu Zamkowym przemawiał prezydent USA Bil Clinton, a tuż opodal, przed Kościołem Św. Anny, pamiętnego kwietnia 2005 r. żegnały Jana Pawła II tysiące warszawiaków. Ja też wtedy tam byłem i nie przyszło mi wówczas do głowy, by kiedykolwiek w oknach którejkolwiek z pobliskich kamienic zawisły czerwone firanki. To wydawało się niemożliwe. A jednak! Jest taka kamienica.
Funkcjonowanie takiego lokalu w tym świętym miejscu to nic innego jak plucie w twarz nie tylko katolikom, ale nam wszystkim – Polakom. To powiedzenie wprost: za nic mamy waszą tradycję, waszą historię, wasze wartości. A każdy, kto z tej sprawie milczy i umywa ręce, popełnia grzech zaniedbania.
Oczywiście lokale za czerwonymi firankami istniały i istnieją w wielu stolicach, ale nigdy przy reprezentacyjnych ulicach w centrum. Po usługi tam świadczone klienci muszą się udać na peryferie miast. Tak jest na całym świecie. Za wyjątkiem Polski. U nas do klubu go-go trzeba iść Krakowskim Przedmieściem i zatrzymać się przy Kościele Św. Anny.
Rzekomo nic nie można na to poradzić, bo to prywatna kamienica. Całkowicie bezradny jest przedstawiający się jako katolik minister sprawiedliwości Marek Biernacki. Jak widać Ministrowi Kultury również to sąsiedztwo zupełnie nie przeszkadza, a Hanna Gronkiewicz-Waltz uważa najwyraźniej, że miejscem do okazywania wiary są wyłącznie spotkania Odnowy w Duchu Świętym.
I pomyśleć, że żyjemy w kraju, w którym instytucje państwowe wykończyły wiele prywatnych przedsiębiorstw, prawdopodobnie z tego powodu, że ich właściciele nie chcieli dawać kopert pod stołem. Każda osoba prowadząca w Polsce działalność gospodarczą wie, jak potrafią utrudnić, a nawet zohydzić życie organy państwowe i samorządowe. Właściciel piekarni, który za darmo przekazywał ubogim stare pieczywo, jest traktowany jak przestępca. A bezczeszczenie miejsc, które są chlubą wszystkich Polaków, jest uważane przez sprawujących obecnie władzę za coś całkowicie normalnego.