Wśród słów krytyki, której 12 listopada został poddany Marsz Niepodległości, szczególnie znacząca była konferencja ambasadora rosyjskiego w Polsce Aleksandra Aleksiejewa.
Przedstawiciel Moskwy w naszym kraju zarzucił polskim władzom, że wyraziły zgodę na poprowadzenie trasy marszu w taki sposób, że ambasada była okrążona z trzech stron, demonstrujący próbowali wedrzeć się na teren przedstawicielstwa, a ponadto, że w Polsce trwa histeryczna nagonka na Rosję.
Ktoś, kto nie zna relacji polsko-rosyjskich, słuchając Aleksiejewa, mógłby pomyśleć, że rosyjscy dyplomaci są przedstawicielami jakiegoś niewielkiego państwa, które znalazło się w oblężeniu i od lat jego byt jest zagrożony z powodu agresywnej polityki Polaków.
Ambasador tłumaczył, że władze Rosji chcą wiedzieć, kto jest odpowiedzialny za dopuszczenie manifestantów do ogrodzenia ambasady. Ponieważ w stosunkach polsko-rosyjskich nigdy nic się nie dzieje bez szerszego kontekstu, należy postawić pytanie, skąd biorą się takie spostrzeżenia.
To, co wydarzyło się pod ambasadą rosyjską, patrząc oczami zewnętrznego obserwatora, nie ma nic wspólnego z wydarzeniami na ulicy Skorupki i placu Zbawiciela. W przeciwieństwie do tych dwóch lokalizacji ulice Spacerowa i Belwederska, pomiędzy którymi siedzibę ma ambasador Rosji, znajdowały się na trasie marszu.
Właściwie Rosjanie mogliby sami ponieść odpowiedzialność za niechętny stosunek Polaków. Gdyby nie wielowiekowe poniewieranie Polską i Polakami, a w ostatnich latach zaniedbania i kłamstwa w sprawie śmierci prezydenta RP na terenie Rosji i bezczeszczenie przez jej urzędników ciał polskiej delegacji, nie byłoby takich zachowań pod rosyjską ambasadą.
Rosja musi mieć szacunek dla polskich nastrojów społecznych, aby nie zaogniać naszych wzajemnych relacji. To oczywiście nie oznacza zgody na lekceważenie przez urzędników państwa polskiego zasad konwencji wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych z 1961 r., zapewniającej między innymi bezpieczeństwo przedstawicielom państwa wysyłającego w państwie przyjmującym. Zarówno rząd, jak i władze Warszawy popełniły tu błąd. Natomiast rosyjscy urzędnicy muszą zdawać sobie sprawę, że gdy próbują rozliczać polskie władze z ich obowiązków, znacznie zaostrzają stosunki Warszawa – Moskwa.
Prośba ambasadora Aleksandra Aleksiejewa o rzetelne śledztwo w sprawie protestów pod ambasadą rosyjską brzmi jak prowokacja w kontekście niedawnego wyroku Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Ten, mimo że odrzucił skargę rodzin zamordowanych Polaków z powodu zakresu czasowego, w którym Rosja przystąpiła do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, to jednak przyznał, że śledztwo w sprawie Katynia było nierzetelne.
„Nader trudno wyrywa się z gardła łobuzom słowa odwołań, przeprosin, że o objawach skruchy nie wspomnę. Pasjonujące i ważne: ile da Pan radę wymusić?” – pisał rysownik i patriota Szymon Kobyliński w liście do ostatniego więźnia politycznego PRL Józefa Szaniawskiego po tym, jak ten został wypuszczony z więzienia.
Ambasador Aleksiejew żąda przeprosin za demonstrację przed ambasadą. „Przepraszam” to jest zwrot, na który sami nie chcą się zdobyć. I jestem przekonany, że lista niewyrównanych rachunków krzywd wskazuje na to, że Rosjanie powinni być bardziej wstrzemięźliwi w swoich oczekiwaniach.
Warto jednak zwrócić uwagę na kwestię jakby ukrywaną przez polski rząd, a którą Rosjanie chwalą się na razie skromnie na stronie swojej ambasady. Wygląda na to, że zarzuty historycznej nagonki medialnej na Rosję to kłamstwo, ponieważ w 2015 r. rząd Donalda Tuska organizuje Rok Rosyjski w Polsce. Trwają konsultacje w tej sprawie, ale do opinii publicznej jak dotąd bardzo niewiele dotarło.