Czy kabaret może być niebezpieczny? Kabaret może być udany, śmieszny, dowcipny, aluzyjny, ale nie niebezpieczny. Chociaż starsi czytelnicy pamiętają, że za komuny bywał niebezpieczny dla władzy, która bała się zbyt oczywistych politycznych aluzji i ośmieszenia jej roli w społeczeństwie.
O co zatem chodziło premierowi Donaldowi Tuskowi, gdy na konferencji prasowej w Gdyni, na tle dwóch polskich okrętów wojennych, na pytanie o możliwość debaty komisji Macieja Laska z naukowcami skupionymi w zespole parlamentarnym Antoniego Macierewicza powiedział o „trwającym od lat i niebezpiecznym dla Polski kabarecie w reżyserii Antoniego Macierewicza”?
Po co znowu ta typowa erystyka, bo w słowach tych jest i odwołanie się do strachu, najpewniej przed Rosją, i kolejna próba ośmieszenia przeciwnika politycznego, i typowy populizm, gdyż większość Polaków nie uważa Antoniego Macierewicza za kabareciarza. To kolejna skandaliczna wypowiedź Tuska.
Stąd potrzeba przypominania, szczególnie premierowi, że przekazał prowadzenie śledztwa smoleńskiego Rosji, w konsekwencji czego Polska nie odzyskała wraku samolotu, czarnych skrzynek wraz z oryginałami ich zapisów, a więc nadal nie ma podstawowych dowodów rzeczowych śledztwa. Premierowi trzeba też przypomnieć, że szereg ustaleń zawartych w raporcie komisji Jerzego Millera zostało już oficjalnie obalonych.
Generała Błasika nie było w kokpicie, odejście na drugi krąg bez autopilota okazało się możliwe, urządzenia pokładowe i rejestratory przestały działać jeszcze w trakcie lotu, a nie po uderzeniu w ziemię, nie ma też wiarygodnych dowodów na obcięcie skrzydła samolotu przez brzozę.
Tę listę można by jeszcze znacznie wydłużyć. Nie znamy wciąż wyników badań próbek pobranych z foteli samolotu na obecność trotylu. Ale według Tuska wszystko to, o czym mówią eksperci parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy Tu-154M i jego przewodniczący, to kabaret, na dodatek niebezpieczny.
Odrzućmy zakłamaną erystykę, która z definicji dąży do zniszczenia przeciwnika za pomocą nieuczciwych pozamerytorycznych chwytów. Ta droga do niczego dobrego nie prowadzi. Fakty są takie, że premier i opłacana przez rząd komisja Macieja Laska bronią ustaleń zawartych w raporcie Jerzego Millera.
Raport ten z kolei powtarza główne tezy rosyjskiego raportu MAK gen. Tatiany Anodiny. Prokuratorskie śledztwo smoleńskie jednak nadal trwa i będzie jeszcze długo trwało. Nawet zakończone, może zostać wznowione po odejściu od władzy ekipy Tuska. Premier i jego urzędnik Maciej Lasek, były ekspert komisji Millera, nie mogą w tak prymitywny sposób dezawuować tych, którzy domagają się dopuszczenia nowych dowodów, ujawnienia danych, na podstawie których formułowano niektóre tezy, większej jawności prowadzonego śledztwa oraz rzeczowej, merytorycznej dyskusji w gronie ekspertów. O taką debatę specjalistów-naukowców w świetle kamer zabiegał prof. Michał Kleiber.
Opublikowanie przez „Gazetę Wyborczą” tendencyjnie wybranych fragmentów zeznań naukowców z zespołu Antoniego Macierewicza miało ich ośmieszyć w opinii publicznej, zapoczątkować nagonkę na niezależnych ekspertów i w końcu storpedować ideę debaty. I tak się stało.
Niezawodny cyngiel rządowy poseł Stefan Niesiołowski domaga się już dymisji prof. Michała Kleibera z funkcji prezesa PAN. Jak widać, niezależna debata naukowców nie jest na rękę tym wszystkim, którzy stoją uparcie na gruncie ustaleń komisji Jerzego Millera i rosyjskiego MAK. Uciekając od prawdy, starają się ją za wszelką cenę pognębić. To żałosna droga donikąd, że przywołam starą rzymską sentencję – prawdę można uciskać, ale nie zdławić.