„Waju nikt nie będzie pytał, wiele czasu to było robione, tylko – KTO TO ROBIŁ” – perswadował kadetom Szkoły Morskiej żaglomistrz na „Darze Pomorza” Jan Leszczyński, nazywany przez kadetów „Waju”. Chodziło mu o to, żeby wszystkie roboty na statku wykonywać sumiennie i starannie, bo morze nigdy nie stosuje taryfy ulgowej ani nie wybacza błędów. Bosman Leszczyński miał syna, oficera kawalerii, który zaprosił go kiedyś na jakąś pułkową uroczystość uświetnioną pokazem kawaleryjskiej szarży, więc kiedy Karol Olgierd Borchardt wypożyczył mu „Potop” Henryka Sienkiewicza, podczas któregoś porannego sprawdzania takielunku powiedział mu w zaufaniu: żeby my tak obadwaj, a mój syn, a Kmiecio (chodziło mu o Kmicica) – toż byśmy dali łupnia tym Szwedom!
Właśnie dowiedzieliśmy się, że projektowane jeszcze niedawno Muzeum Żołnierzy Wyklętych, które miało być urządzone w dawnym areszcie Urzędu Bezpieczeństwa przy ulicy Strzeleckiej na warszawskiej Pradze, jednak nie powstanie. Złożyło się na to pewnie wiele zagadkowych przyczyn, wśród których chciałbym zwrócić uwagę na jedną: muzeum to miało być jednocześnie placówką edukacyjną, przede wszystkim dla młodzieży. Wiadomo jednak, że – po pierwsze – zgodnie z najnowszymi rozkazami – młodzież w pierwszej kolejności ma być edukowana seksualnie. Każdy kraj członkowski Unii Europejskiej musi się bowiem w czymś specjalizować, a nam, to znaczy – naszemu nieszczęśliwemu krajowi, wypadł właśnie taki los, więc pani Joannie Kluzik-Rostkowskiej, ongiś prawej ręce pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego, surowo przykazano tego dopilnować. W tej sytuacji – po drugie – edukacja historyczna nie jest młodzieży do niczego potrzebna, tym bardziej że – po trzecie – nową wersję historii naszego Narodu właśnie przygotowuje Muzeum Historii Żydów Polskich. Z tego punktu widzenia wszelkie alternatywne wersje historii są wybitnie niepożądane.
Tym bardziej niepożądane, że alternatywna wersja historii przedstawiona przez Muzeum Żołnierzy Wyklętych z pewnością zawierałaby odpowiedź na pytanie, KTO TO ROBIŁ, to znaczy – kto dopuścił się tak zwanych zbrodni komunistycznych, zwanych inaczej „stalinowskimi”. Jak sama nazwa wskazuje, musiał to zrobić komunista Józef Stalin – ale z drugiej strony wiadomo przecież, że Józef Stalin nigdy w areszcie Urzędu Bezpieczeństwa przy ulicy Strzeleckiej w Warszawie nie był, więc osobiście nikogo tam nie torturował ani nie zamordował. Musiały to robić jakieś inne osoby występujące w charakterze pomocników Józefa Stalina w tresowaniu naszego mniej wartościowego narodu tubylczego do komunizmu. Ujawnienie tych pomocników mogłoby nie tylko wywołać potężny dysonans poznawczy u osób faszerowanych właśnie politycznie poprawną wersją historii, a nawet wywołać poważne wątpliwości, czy ta zatwierdzona wersja jest aby na pewno prawdziwa, ale również wprowadzić zamęt w środowisku autorytetów moralnych i postaci legendarnych, burząc zatwierdzoną hierarchię. Cóż to by było, gdyby tak przywrócono pamięć o Jakubie Bermanie, co to wprawdzie piastował skromną funkcję wiceministra, ale w faktycznej hierarchii ówczesnej władzy znajdował się na czwartym miejscu – po generale NKWD Iwanie Sierowie, po szefie NKWD w sowieckiej ambasadzie i po ambasadorze Lebiediewie – a przed przewodniczącym KRN, późniejszym prezydentem Bolesławem Bierutem, czy premierem Osóbką-Morawskim? Naturalnie Muzeum Historii Żydów Polskich nie ma żadnego interesu w przypominaniu ani Jakuba Bermana, ani Romana Zambrowskiego, ani Hilarego Minca, ani tysięcy innych pomocników Józefa Stalina, więc w tej sytuacji Muzeum Żołnierzy Wyklętych jest potrzebne jak psu piąta noga. Jak go nie będzie, to wszyscy łatwiej uwierzą, że NIKT NIGDY NIC ZŁEGO NIE ROBIŁ, a wszystkiemu winien był „system”.