Gdyby nie było zimnego rosyjskiego czekisty Włodzimierza Putina, to trzeba by go wymyślić – przede wszystkim ze względu na naszą niezwyciężoną armię. Kiedy przypomniałem, że zdaniem pewnego wysokiego rangą generała nasza niezwyciężona armia – poza kontyngentem „afgańskim” – nie jest zdolna do wykonania zadania militarnego innego niż służba wartownicza, otrzymałem mnóstwo listów od Czytelników, zwracających uwagę, że większości, a może nawet wszystkich koszar naszej niezwyciężonej pilnują zewnętrzne firmy ochroniarskie, zatrudniające około 200 tys. częściowo uzbrojonych pracowników.
To oczywiście prawda, podobnie jak i to, że w ten sposób część kosztów utrzymania sektora prywatnego – konkretnie firm ochroniarskich, pozakładanych przez ubeków i byłych wojskowych – kierownictwo naszej niezwyciężonej przerzuciło na podatników. Specjalnie mnie to nie dziwi, bo w sytuacji, gdy podstawowa, choć niepisana zasada naszej doktryny obronnej głosi, iż polskich interesów państwowych do ostatniej kropli krwi będzie broniła Bundeswehra, to czymże mogą jeszcze zajmować się poprzebierani w mundury urzędnicy tworzący trzon naszej niezwyciężonej? Już tylko ustalaniem udziału poszczególnych formacji w 140 miliardach, jakie Rzeczpospolita ma przeznaczyć na modernizację naszej niezwyciężonej.
Ale tak było do niedawna, bo właśnie za sprawą zimnego rosyjskiego czekisty Putina, co to na oczach świata – już prawie przyzwyczajonego, iż polityka stanowi jedynie gałąź przemysłu rozrywkowego – zabrał sobie prastary Krym – coś drgnęło również w naszym nieszczęśliwym kraju. Oto ABW, pewnie w ramach sławnej operacji „Menora”, złapała dwóch osobników podejrzanych o szpiegostwo na rzecz Rosji. Dlaczego nie złapała ich Służba Kontrwywiadu Wojskowego? Pewnie dlatego, że ówczesny jej szef, pozbawiony stanowiska – jak mówiono w kołach wojskowych – „chwytem za Nosek” – już w roku 2010 podpisał umowę o współpracy z rosyjską FSB potwierdzoną w maju ub.r. przez rosyjskiego prezydenta Putina.
No to jak SKW w tej sytuacji ma łapać rosyjskich szpiegów? Jej łapać rosyjskich szpiegów przecież nie wypada – jak powiedziano by przed wojną w sferach kupieckich. Ale to jeszcze nic w porównaniu z wiadomością, że nasza niezwyciężona liczy na dopływ ochotników, z których sformuje zwarte oddziały Narodowych Sił Rezerwowych wyposażone w „lekką broń”. One mogłyby pełnić służbę wartowniczą, a nawet współdziałać z obcymi formacjami zbrojnymi, które na podstawie podpisanej 24 lutego przez pana prezydenta Komorowskiego ustawy o „bratniej pomocy” będą w razie czego pacyfikowały nasz mniej wartościowy naród tubylczy, jeśli na przykład zacznie się sprzeciwiać starszym i mądrzejszym, co to być może już wkrótce utworzą tutejszą szlachtę. Każda okazja jest dobra, a ta jest dobra wyjątkowo, bo można te pacyfikacyjne formacje stworzyć pod pretekstem konieczności obrony naszego nieszczęśliwego kraju przed zimnym rosyjskim czekistą Putinem, więc każdy widzi, że gdyby nawet go nie było, to trzeba by go wymyślić.
Przy okazji potwierdza się spiżowa teza mojej ulubionej teorii spiskowej, że w naszym nieszczęśliwym kraju niepodobna uprawiać skutecznej polityki, nie będąc niczyim agentem. Nieskutecznej zresztą też. Za sprawą zimnego rosyjskiego czekisty Putina nastąpiła w Polsce gwałtowna reaktywacja Stronnictwa Amerykańskiego, do którego umizgują się nawet niektórzy uczestnicy Stronnictwa Pruskiego i tylko Stronnictwo Ruskie wprawdzie zaciera ręce, ale – zgodnie z zaleceniem greckiego filozofa Epikura – w ukryciu, bo „a nie mówiłem” powie dopiero po wszystkim, kiedy okaże się, iż Ukraina utraciła nie tylko Krym, ale i rezerwy złota – bo gdyby demokracja nic nie kosztowała, to nie byłaby nic warta. Nieprawdaż?