„W co tu wierzyć, w co tu wierzyć, gdy możliwości wszystkie wyczerpiemy ciurkiem?” – można by dziś cienko zaśpiewać, trawestując słynną piosenkę Wojciecha Młynarskiego z czasów Pierwszej Komuny. A rzecz jest na czasie, bo z badań pana prof. Baniaka wynika, że Polacy tracą wiarę.
Z jakiegoś zagadkowego powodu na wieść o tym postępactwo nie posiada się z radości. Zagadkowego – bo nie ma się z czego cieszyć, i to w dodatku podwójnie. Po pierwsze – jeśli ludzie stracą wiarę w Boga, to nie będzie już żadnego powodu, żeby ich powstrzymać przed, dajmy na to, zapędzaniem Żydów do gazu, mordowaniem ludzi upośledzonych czy tzw. rozkułaczaniem chłopów lub wytaczaniem „bitew o handel” drobnomieszczanom. Bo – powiedzmy to sobie szczerze i otwarcie – nie ma żadnego racjonalnego powodu, by powstrzymywać się przed tymi wszystkimi przedsięwzięciami, przeciwnie – dla każdego z nich można znaleźć mnóstwo racjonalnych uzasadnień.
Nie szukając daleko – właśnie przewodzący dziwnie osobliwej trzódce Janusz Palikot nie tylko usiłuje racjonalizować mordowanie upośledzonych dzieci, ale nawet zapowiedział szeroko zakrojoną kampanię. Na szczęście – jak powiada ludowe przysłowie – „nie dał Pan Bóg świni rogów, bo by ludzi bodła”, więc zapowiadana z przytupem kampania jakoś nie nabrała rozmachu – ale niezależnie od tego widać, jaka cienka czerwona linia dzieli cywilizację od barbarii. Z racjonalnego punktu widzenia oczywiście lepiej jest bliźniego swego obrabować, a następnie zjeść, niż, dajmy na to, dla niego się poświęcać. Z tego powodu w społeczeństwie konsekwentnie racjonalnym nie można byłoby nikomu zaufać.
Tymczasem cywilizacje zbudowane są między innymi właśnie na poświęceniu i zaufaniu, bez których żadna społeczność nie mogłaby przetrwać. Po drugie – natura nie znosi próżni i – jak zauważył Chesterton – człowiek, który utraci wiarę w Boga, zaczyna wierzyć w cokolwiek. Nieprzypadkowo ogłoszenie wyników badań prof. Baniaka zbiega się w czasie z utrzymującym się wysokim poparciem dla Platformy Obywatelskiej, czego żadną racjonalną przyczyną wytłumaczyć się przecież nie da. W utwierdzaniu wiary w cokolwiek mają ogromny udział niezależne media głównego nurtu, w których poprzebierani za dziennikarzy konfidenci opowiadają swoim odbiorcom duby smalone. Dla przykładu, stacja telewizyjna, którą podejrzewam, że została utworzona przez komunistyczną razwiedkę gwoli duraczenia mniej wartościowego narodu tubylczego, w głównym wydaniu audycji „informacyjnej” w dniu 15 lipca br. ani słowem nie wspomniała ani o tłumieniu przez Izrael powstania w getcie w Strefie Gazy, ani też o sytuacji na Ukrainie. W zamian za to uraczyła widzów kilkuminutowym felietonem o kręgach w zbożu spowodowanych przez UFO.
Telewizja od samego początku jest w awangardzie nieubłaganego postępu, więc przypuszczam, że na tym etapie, kiedy jest rozkaz odchodzenia od chrześcijaństwa, wiara w UFO najwyraźniej musi być zalecana przez oficerów prowadzących. Zresztą wyrobienie sobie poglądu na sytuację na Ukrainie też wymaga silnej wiary. Z jednej strony, to znaczy – z prawdomównej strony ukraińskiej – sytuacja jest dobra, a będzie jeszcze dobrzejsza. Trwa ofensywa przeciwko „terrorystom”, którzy pod ciosami zagniewanego ludu padają jak muchy. Inna rzecz, że w tym zamieszaniu szwankuje koordynacja i na przykład jedno prawdomówne źródło podało, że „terroryści” wycofali się ze Słowiańska w kolumnie ciężarówek, autobusów i nawet jakichś „broniewików”, a źródło drugie pokazało zdjęcia stosów zabitych, których naliczono aż 1500. Oczywiście trudno zgadnąć, czy na tych stosach leżeli ci, co to wcześniej wycofali się ze Słowiańska w kolumnie, czy też ci, których śmierć spotkała już po zajęciu miasta, z rąk przedstawicieli „zagniewanego ludu”, a konkretnie – wynajętych przez finansowego grandziarza Igora Kołomyjskiego „ochotników” z „Gwardii Narodowej”. Jak wiadomo, grandziarz Kołomyjski przewodniczący Zjednoczonej Żydowskiej Wspólnoty Ukrainy, za żywego „Moskala” płaci 10 tys. dolarów. Za zastrzelonego pewnie mniej, ale na Ukrainie nawet 100 dolarów to jest rzecz nie do pogardzenia, więc jak „Moskale” się ewakuowali, no to nie ma rady – trzeba było brać spośród cywilów. Ponieważ u nas jest rozkaz, by wierzyć prezydentowi Poroszence, więc wszyscy nonkonformiści posłusznie mu wierzą. W innych krajach jest chyba jednak inaczej i pewnie dlatego nasz Pinokio, czyli pan minister Radosław Sikorski, po powrocie z Kijowa powiada, że na Ukrainie sytuacja się „pogarsza”. Jakże może się „pogarszać”, kiedy przecież jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej? „W co tu wierzyć, w co tu wierzyć…?”