Dosłownie za pięć dwunasta, to znaczy w przeddzień osiągnięcia przez Stany Zjednoczone dopuszczalnego limitu zadłużenia państwa, ustalonego na poziomie 16,7 biliona dolarów, senatorowie przegłosowali uzgodniony między Demokratami i Republikanami kompromis. Polega on na tym, że dopuszczalny limit zadłużenia państwa został podwyższony do 7 lutego przyszłego roku, a kryteria przyznawania dotacji budżetowych do wprowadzonego przez prezydenta Obamę powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego mają zostać zaostrzone.
Co to znaczy – dokładnie nie wiadomo, podobnie jak w momencie, gdy piszę ten felieton nie wiadomo jeszcze, czy republikańska większość w Izbie Reprezentantów ten kompromis poprze. Ale tak czy owak, sytuacja ta pokazuje, że socjalizm potrafi wykończyć nawet najbogatszy kraj na świecie.
Socjalizm bowiem polega m.in. na tym, że Umiłowani Przywódcy, pod pretekstem otaczania obywateli różnymi formami opieki, odbierają im coraz większą część bogactwa, jaką ci wytwarzają swoją pracą.
Ponieważ w miarę rozszerzania form tej „opieki” rośnie armia pasożytujących na współobywatelach „opiekunów”, którzy przecież byle czego nie zjedzą, podatki, mimo że nieustannie rosną, przestają wystarczać i coraz ważniejszym sposobem bilansowania wydatków państwowych staje się powiększanie długu publicznego, to znaczy – przerzucanie kosztów na przyszłe pokolenia.
Gdyby tak robił ojciec rodziny, to znaczy – gdyby przejadał i przepijał majątek swoich dzieci, byłby uznany za łajdaka i bojkotowany przez wszystkich przyzwoitych ludzi. Tymczasem Umiłowani Przywódcy z pomocą skorumpowanych intelektualistów, konfidentów i łajdaków, a niekiedy również wariatów w sensie medycznym, którzy decydują o kształcie państwowej edukacji, przekazie medialnym i przemyśle rozrywkowym, duraczą całe pokolenia obywateli, którzy nie tylko pozwalają im się rabować, ale w dodatku uważają ten rabunek za swój radosny przywilej.
W ten sposób współczesne państwo opiekuńcze, a zwłaszcza tworząca aparat państwowy pasożytnicza klasa próżniacza, staje się coraz większym problemem dla narodowej gospodarki, rodzajem złośliwego nowotworu, który wysysa z gospodarki wszystkie siły żywotne, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Pół biedy, gdy tylko wysysa, chociaż i to musi doprowadzić do dramatycznych konsekwencji.
Gorzej, gdy pasożytnicza klasa próżniacza, która w gruncie rzeczy nie potrafi nic innego, jak tylko wyszukiwać sobie synekury, a więc dobrze płatne posady bez jakiejkolwiek odpowiedzialności, uzurpuje sobie prawo zarządzania narodową gospodarką.
Prowadzi to do sytuacji głęboko patologicznej, gdy kto inny podejmuje decyzje, a kto inny ponosi ich ekonomiczne konsekwencje.
Skutki nie dają na siebie długo czekać; konieczność korumpowania obywateli ochłapami bogactwa uprzednio im zrabowanego, by w ten sposób zyskiwać popularność i wygrywać kolejne wybory, powoduje, że nie tylko zwiększają się rozmiary rabunku obywatelskich dochodów, ale również dług publiczny obciążający następne pokolenia.
Kreatywna księgowość zalecana przez kierownictwo Eurokołchozu i praktykowana w naszym nieszczęśliwym kraju przez sprytnego ministra Rostowskiego pozwala tylko do czasu ukrywać prawdę przed obywatelami, ale prędzej czy później da ona o sobie znać – jak to się stało w przypadku USA.
Dlatego też prawdziwa reforma współczesnych państw powinna zmierzać w kierunku przywrócenia obywatelom władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzają i z jakiej zostali podstępnie wyzuci przez Umiłowanych Przywódców. Trudno oczekiwać, że właśnie oni to zrobią, skoro z tego rabunku przecież żyją, więc obawiam się, że obywatele będą musieli wydrzeć im tę władzę własnymi rękami.