W naszym nieszczęśliwym kraju może zabraknąć wszystkiego, ale żeby nie wiem co – nigdy nie doświadczymy deficytu bezpieczeństwa. Nie znaczy to oczywiście, że w kraju będzie bezpiecznie – co to, to nie – więc jeśli powiadam, że na pewno nie doświadczymy deficytu bezpieczeństwa, to znaczy tylko tyle, że będzie przybywało bezpieczniaków.
Przewidział to jeszcze za głębokiej komuny Wojciech Młynarski w piosence o tak zwanym najdzikszym Zachodzie, gdzie „na jednego mieszkańca jeden szeryf przypadał”. I rzeczywiście. Jeśli nie brać pod uwagę wywiadów obcych, które po naszym nieszczęśliwym kraju od końca lat 80., kiedy to przezorni bezpieczniacy zaczęli przechodzić na służbę do naszych obecnych sojuszników, hulają jak tornado od morza do Tatr, to oficjalnie mamy co najmniej siedem tajnych służb: Centralne Biuro Śledcze, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencję Wywiadu, Służbę Wywiadu Wojskowego, Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i policję skarbową – a nad nimi wszystkimi unosi się capo di tutti capi w postaci Wojskowych Służb Informacyjnych, których wprawdzie już „nie ma”, ale ta pozorna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności.
Wojskowe Służby Informacyjne są bowiem wszędzie, przenikając wszystkie tkanki naszego demokratycznego państwa prawnego na podobieństwo raka – z podobnymi zresztą skutkami. Na przykład jeszcze przed Bożym Narodzeniem doszło do zmiany na stanowisku przewodniczącego rady nadzorczej spółki Petrolinvest, działającej w sektorze paliwowym.
Po rezygnacji pana Ryszarda Krauzego nowym przewodniczącym został pan Marcin Dukaczewski, syn pana generała Marka Dukaczewskiego, ostatniego póki co, szefa WSI. Spółka Petrolinvest kontroluje spółkę Silurian, będącą posiadaczką kilkunastu koncesji na eksploatację gazu łupkowego w Polsce. No proszę! Tutaj ekologowie spierają się z modernizantami, czy eksploatacja tego gazu jest dla środowiska bezpieczna, czy nie, a tymczasem wszystko, pewnie nawet łącznie z łapówkami, jest już dawno porozdzielane!
Ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogłoby być jeszcze lepiej. Pisze o tym Aleksander Puszkin w bajce o rybaku i złotej rybce, która nie mogła nadążyć ze spełnianiem życzeń chciwej rybakowej. Podobnie i dzisiaj można odnieść wrażenie, że funkcjonariuszom Wojskowych Służb Informacyjnych znudziły się działania zakulisowe i zapragnęli ukazać się naszym zdumionym oczom na politycznej scenie w pełnych światłach rampy. Oto dziwnie osobliwa trzódka posła Janusza Palikota, którą, mówiąc nawiasem, podejrzewam, iż została wystrugana z banana właśnie przez tajniaków, właśnie zgłosiła kolejnego oficera Wojskowych Służb Informacyjnych na stanowisko doradcy sejmowej Komisji do Spraw Służb Specjalnych.
Nawiasem mówiąc, ta komisja to też kozacki numer; teoretycznie ma ona kontrolować bezpieczniaków, ale żeby taki jeden z drugim poseł mógł wziąć w niej udział, musi najsampierw dostać certyfikat dostępu do informacji niejawnych, które wydaje Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Hi, hi! W tej sytuacji wspomniana komisja jest nie tyle organem kontrolującym kogokolwiek, co raczej pasem transmisyjnym, za pomocą którego służby ustawiają swoją agenturę w Sejmie, Senacie i rządzie.
W odróżnieniu bowiem od agentury sprzed roku 1990 agentura aktualna żadnej lustracji nie podlega, w związku z czym stanowi doskonały instrument ręcznego sterowania państwem przez bezpiekę, która w ten sposób okupuje nasz nieszczęśliwy kraj. No dobrze – ale dlaczego funkcjonariuszy WSI tak przypiliło, że nie zachowując pozorów, wychodzą z cienia? Warto zwrócić uwagę, że 10 stycznia Sejm uchwalił ustawę o „bratniej pomocy”, zgodnie z którą członkowie sił zbrojnych państw trzecich będą mogli oficjalnie uczestniczyć w akcjach pacyfikacyjnych na terytorium Rzeczypospolitej. Skoro tak, to i Wojskowe Służby Informacyjne, których na razie jeszcze „nie ma”, też chciałyby wystąpić jawnie, w cholewach, mundurze i przy orderach.