Ach, ileż, zdawałoby się, zwyczajnych wydarzeń za sprawą zbiegów okoliczności urasta do rangi symboli! Oto z wizytą oficjalną do Republiki Federalnej Niemiec wybrała się pani premierzyca rządu naszego nieszczęśliwego kraju Ewa Kopacz. Nie byłoby może w tym nic osobliwego, gdyby nie dwie okoliczności wskazujące, że – po pierwsze – historia się powtarza, a po drugie – że ta historyczna powtórka potwierdza wasalny charakter stosunków między Niemcami a Polską. Historia się powtarza, bo również podczas oficjalnej wizyty prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w Niemczech ówczesny niemiecki kanclerz Helmut Kohl ręcznie nim sterował – tak samo jak obecnie Nasza Złota Pani Aniela ręcznie sterowała panią premierzycą Ewą Kopaczową. Widać wyraźnie, jak na naszych oczach tworzy się nowa świecka tradycja, która, jak tak dalej pójdzie, stanie się uświęconą częścią protokołu dyplomatycznego.
Jakby tego było jeszcze mało, to w gdańskim zoo lew zagryzł lwicę. Myślę, że musiało do tego w końcu dojść, bo skoro zgodnie z najnowszymi rozkazami zwierzęta są jak ludzie, no to nic dziwnego, że tak się też zachowują. Skoro w środowisku ludzkim związki różnopłciowe są w coraz mniejszej cenie, bo wszyscy snobują się na sodomię i gomorię, dopatrując się tam nie wiadomo jakich „wartości” i „darów”, to nic dziwnego, że podobne procesy muszą zachodzić również w środowisku zwierzęcym, zwłaszcza w zoo, gdzie kontakty zwierząt z ludźmi są znacznie częstsze i ściślejsze niż w tak zwanym środowisku naturalnym. Gdański lew mógł w końcu uświadomić sobie konieczność położenia kresu anachronicznej heteroseksualności, a że w zoo nie miał takich możliwości, z jakich, dajmy na to, korzystać może pan poseł Robert Biedroń, no to załatwił sprawę radykalnie i po swojemu. Jeśli zwierzęta są jak ludzie, to znaczy, że i ludzie są jak zwierzęta, a skoro tak, to tylko patrzeć, jak między obydwoma środowiskami zostanie postawiony znak równości.
Oczywiście nie wszędzie, co to, to nie, bo niestety – albo „stety” – bo ocena zależy od punktu widzenia – nieubłagany postęp nie wszędzie jeszcze dotarł, a nawet jeśli dotarł, to nie wszędzie wywołuje taki sam entuzjazm. Można nawet odnieść wrażenie, że w niektórych środowiskach, a nawet częściach świata, tego entuzjazmu dla nieubłaganego postępu nie ma nawet na lekarstwo. W świecie podminowanym przez nieubłagany postęp budzi to oczywiście zgrozę i pragnienie położenia kresu rozmaitym ekscesom. Nawiasem mówiąc, do tych ekscesów doszło w następstwie zbyt gwałtownego forsowania demokracji politycznej w społecznościach pozbawionych nie tylko jakiejkolwiek infrastruktury sprzyjającej demokracji, np. własności prywatnej, praworządnych praw i sądów, autonomii jednostki wobec władzy, ale nawet odczuwania potrzeby politycznej demokracji. Nachalność tego forsowania doprowadziła do reakcji przeciwnej i społeczności w ten sposób operowane nie tylko odrzuciły demokrację polityczną ze wstrętem i pogardą tym większą, że ideałem współczesnej demokracji jest darkroom w klubach dla sodomitów.
Reakcja ta znalazła w końcu polityczny wyraz w postaci kalifatu, który – podobnie jak w VII i VIII wieku po Chrystusie – rozszerza swoje panowanie z szybkością płomienia, mimo bombardowań, jakim poddaje go prezydent Obama, dążąc do wepchnięcia z powrotem do butelki straszliwego dżina, którego lekkomyślnie z tej butelki wypuścił. Ludowe przysłowie głosi, że Pan Bóg nierówno daje: jednemu gęś, drugiemu jaje, i pewnie na tej zasadzie największe możliwości destrukcyjne znalazły się w rękach człowieka, u którego inne zalety wyprzedzają mądrość, i to nawet znacznie. Teraz chwyta się on brzytwy w postaci uzbrajania Kurdów, w związku z czym przewidywałem, że tylko patrzeć, jak i ich trzeba będzie wkrótce bombardować. Najwyraźniej proroctwa mnie wspierały, bo właśnie Turcja rozpoczęła bombardowanie wojsk kurdyjskich, obawiając się, że w przeciwnym razie Kurdowie utworzą sobie państwo, odrywając przy okazji również od Turcji kawał terytorium, na którym żyją. W takiej sytuacji nic dziwnego, że do kalifatu przyłączyli się polowi dowódcy pakistańskich talibów, wskutek czego obszar zajmowany przez państwo islamskie coraz bardziej przypomina kalifat z VIII wieku, rozciągający się od Półwyspu Pirenejskiego, poprzez Afrykę Północną, Bliski i Środkowy Wschód, aż po granice Indii.