W „Bajce o trzech maszynach opowiadających króla Genialona” Stanisław Lem przedstawia niejakiego Malapucyusza Chałosa, „myślanta” pragnącego uszczęśliwić lud roboci (bo rzecz dzieje się w społeczności robotów) poprzez wprowadzenie połączenia szeregowego. Roboty bowiem zdobywały życiodajną energię elektryczną poprzez pocieranie, więc Malapucyusz Chałos utrzymywał, że jak choćby tylko jeden robot się potrze, to przy połączeniu szeregowym wszystkim aż będzie iskrzyć od nadmiaru energii. Ponieważ udało mu się do swego pomysłu przekonać Tyrana, dotychczasowe połączenia równoległe zastąpiono szeregowymi. Ale następstwa okazały się fatalne.
Każdy robot oglądał się na sąsiada, kiedy on się potrze, więc zapanowało ogólne bezprądzie. Żeby temu jakoś zaradzić, Malapucyusz Chałos wdrażał kolejne pomysły w ramach tzw. dalszego doskonalenia, aż wreszcie syt chwały i zaszczytów zakończył żywot, bodaj z przepalenia. Akcja opowiadania zaczyna się jednak od momentu, gdy Wendecjusz Ultoryk Amenty, który posiadł umiejętność replikowania osobowości, w towarzystwie swoich zakonnych braci w piwnicy pewnego zajazdu co noc ożywia Malapucyusza, po czym aż do rana męczy go najbardziej wyrafinowanymi torturami.
Wszelako wielki konstruktor Trurl, zastawszy mścicieli przy ich czynnościach, pod lufą laserową zakazał wszelkich maltretacji i po wyjaśnieniach postanowił Malapucyusza Chałosa uwolnić. Ale kiedy ten uradowany wyznał Trurlowi, że wprowadzone ongiś połączenie szeregowe było następstwem pomyłki, którą on właśnie wykrył i w ramach „dalszego doskonalenia” teraz pobiegnie wdrażać kolejny swój pomysł, wielki konstruktor Trurl zwrócił się do Wendecjusza Ultoryka Amentego w te słowa: „Wycofuję postulata moje – czyń waść swą powinność!”.
Przypomniało mi się to opowiadanie na wieść, iż prezes Jarosław Kaczyński, w ramach stręczenia obywatelom swoich faworytów do Parlamentu Europejskiego, przedstawił pomysł wprowadzenia do Konstytucji zapisów gwarantujących Polsce wolność. Jest to oczywiście pomysł znakomity, podobnie jak wszystkie inne pomysły pana prezesa, chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że gdyby narody i państwa stawały się wolne dzięki zapisom poczynionym w konstytucjach, to świat już dawno byłby rajem. W taki sam bowiem sposób można by rozwiązywać inne problemy, na przykład wpisać do Konstytucji, że w państwie panuje dobrobyt, a obywatele są szczęśliwi – i sprawa załatwiona.
Ale jest i drugi aspekt tej sprawy, mianowicie – dlaczego właściwie mamy obecnie wprowadzać do Konstytucji zapis, że Polska jest wolna? Odnoszę wrażenie, że dlatego, iż w tej sprawie pojawiły się wątpliwości. A pojawiły się one w następstwie ratyfikowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego traktatu lizbońskiego. Ten traktat, wprowadzając tzw. zasadę lojalnej współpracy, daje władzom Unii Europejskiej prawo żądania od krajów członkowskich powstrzymania się przed każdym działaniem, które „mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej”. Jeśli jakiś kraj nie chciałby zastosować się do takiego żądania, to może zostać do tego zmuszony przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, którego orzeczenia zgodnie z traktatem lizbońskim mają dla krajów członkowskich UE charakter źródeł prawa. W takiej sytuacji nawet wpisanie do Konstytucji, że Polska jest światowym mocarstwem i jako taka wszystkich rozstawia po kątach, miałoby skutek podobny.
Również dlatego, że MTS w Luksemburgu jeszcze w roku 1964 wydał wyrok w sprawie Flaminio Costa vs ENEL, w którym sformułował obowiązującą odtąd zasadę pierwszeństwa prawa wspólnotowego nad prawem krajów członkowskich, bez względu na rangę ustawy. Dlatego właśnie Polska 8 września 2006 roku, a więc za rządów PiS, kiedy premierem był Jarosław Kaczyński, z podwiniętym ogonem, w podskokach zmieniła Konstytucję, żeby dostosować ją do tzw. europejskiego nakazu aresztowania, i dlatego pani sędzia Małgorzata Jungnikiel na sympozjonie na UW poświęconym wejściu Polski do unii walutowej oświadczyła, że sądy w Polsce będą stosowały prawo unijne nawet w sytuacji jego sprzeczności z tubylczą konstytucją. Bo o takich rzeczach trzeba było myśleć zawczasu, jeszcze przed Anschlussem i przed ratyfikacją Lizbony, a teraz w ramach „dalszego doskonalenia” to można tylko groźnie kiwać palcem w bucie.