Nie da się ukryć: za komuny było lepiej, a już najlepiej było w Związku Sowieckim za Stalina. Jak Stalin, dajmy na to, uznał jakiegoś człowieka za wybitnego artystę, to taki artysta mógł wszystko – oczywiście do czasu, to znaczy do dnia, kiedy się Stalinowi nie znudził. No, może nie wszystko, ale na pewno wiele. Kiedy podczas bankietu wydanego w Jabłonnie na cześć delegacji sowieckich literatów najważniejszy literat zapytał Antoniego Słonimskiego, gdzie mógłby ulżyć naturalnej potrzebie, ten popatrzył nań uważnie i odpowiedział: „Pan? Wszędzie!”.
Podobnie było w dziedzinie naukowej. Jak Stalin uwierzył w takiego, dajmy na to, Trofima Łysenkę, to wszyscy też wierzyli, podobnie jak teraz wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po zapachu, pod rygorem natychmiastowej utraty przyzwoitości wierzą w genderactwo. No i wreszcie dziennikarze. Jak który pisywał w „Prawdzie”, to wszystko, co napisał, też było prawdą, no bo jakże inaczej? Więc co tu ukrywać; za komuny było lepiej, a już najlepiej było w Związku Sowieckim za Stalina. Każdy wiedział, czego się trzymać, co się powinno podobać, a co nie, no i oczywiście – komu wierzyć niezachwianie, a komu za żadne skarby nie wierzyć.
Teraz jest inaczej. Teraz niestety zapanował nieporządek i chociaż korpus autorytetów moralnych usiłuje jakoś opanować chaos i egzekwować szacunek według zatwierdzonej rangi, to co rusz jakaś Schwein „każdy grzech palcem wytknie, zademonstruje, święte pieczęcie złamie, powyskrobuje” – aż sam pan redaktor Adam Michnik musi uciekać się do pomocy niezawisłych sądów, które oczywiście powinność swej służby rozumiejąc, sypią jeden za drugim piękne wyroki.
Ale to nie jest łatwa sprawa, bo z jednej strony porządek musi być i jeśli, dajmy na to, taka pani redaktor Monika Olejnik jest zatwierdzoną gwiazdą dziennikarstwa, co mniej więcej odpowiada randze generalskiej w wojsku, to oczywiście niezawisłe sądy muszą to brać pod uwagę, chociaż z drugiej strony jest takie gusło, że ma być wolność słowa, zatem trzeba, przynajmniej do czasu, zachowywać pozory. Dlatego kiedy pani redaktor Monika Olejnik, do której prezydent Lech Kaczyński miał zwrócić się mianem „Stokrotka”, a na wieść o spazmach, jakie to wywołało, przesłał jej bukiet róż – więc kiedy pani redaktor Monika Olejnik zwróciła się do niezawisłego sądu z żądaniem zakazania pewnemu tygodnikowi pisania o jej światopoglądzie i biografii, to niezawisły sąd tego żądania nie spełnił, no bo przecież nie można wykluczyć, że o światopoglądzie pani redaktor wspomniany tygodnik będzie pisał wyłącznie w superlatywach, podobnie o biografii jako hagiografii.
Zatem pozory zostały uratowane, chociaż z drugiej strony niezawisły sąd zakazał rozpowszechniania okładki, na której pani redaktor figuruje obok generała Jaruzelskiego. Najwyraźniej niezawisły sąd musiał przyjąć, że towarzystwo generała Jaruzelskiego jest dla pani redaktor Olejnik kompromitujące, co jest o tyle dziwne, że generał Wojciech Jaruzelski, podobnie jak generał Czesław Kiszczak, został uznany za „człowieka honoru” przez samego pana redaktora Michnika! Najwyraźniej chaos wkrada się nawet do niezawisłych sądów i dlatego należy z nadzieją powitać inicjatywę Muzeum Historii Żydów Polskich, które w kwietniu i maju urządza dla prokuratorów i sędziów oraz dla policji tak zwane warsztaty, podczas których niezależni prokuratorzy, niezawiśli sędziowie oraz policjanci będą przez pierwszorzędnych fachowców tresowani nie tylko do zwalczania przestępstw nienawiści, ale również do zapobiegania im.
Nie ulega wątpliwości, że dzięki tej tresurze obecny chaos zostanie opanowany i w naszym nieszczęśliwym kraju znowu zapanuje porządek – jak za komuny, kiedy to było lepiej, a najlepiej było w Związku Sowieckim za Józefa Stalina.