Wobec radykalizacji postaw w świecie islamu
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Z symboli chrześcijańskich drwi sobie ktoś w rodzaju Nergala i na ulice miast (nie tylko polskich) wychodzą tysiące manifestantów protestujących wobec dokonanego bluźnierstwa. Ktoś powie - czasy "fundamentalizmu" już dawno minęły w świecie Zachodu, takie protesty wobec "artysty" to totalny anachronizm.
Okazuje się jednak, że nie traktujemy w ten sam sposób protestów wyznawców islamu, ostro reagujących na film "Innocence Muslims" ("Niewinność islamu"). Zaatakowano placówki dyplomatyczne USA w niektórych krajach arabskich, protesty pojawiły się również w Europie. Istnieją obawy, że podobne wystąpienia mogą się rozlać po Europie po publikacji karykatury Mahometa we francuskim piśmie satyrycznym "Charlie Hebdo". Sprawa jest na tyle poważna, że głos zabrał premier Francji Jean-Marc Ayrault, starając się uspokoić nastroje. Widzimy zatem, że nawet w tej "najbardziej oświeconej" Europie mamy do czynienia z coraz większymi konfliktami na tle religijnym. Ci sami ludzie, którzy bez oporu mogą ironizować z religii chrześcijańskiej, odczuwają coraz większy strach wobec środowisk islamskich.
Problem relacji świata zachodniego z krajami islamskimi narasta. Wielkie nadzieje na przełom wiązano z tzw. "rewolucją arabską" w Afryce północnej. Przewroty w poszczególnych krajach odbywały się przy dużym wsparciu krajów zachodnich. Wielu twierdziło, że kraje islamskie "cywilizują się" coraz bardziej na wzór zachodni i że demokracja liberalna zakwitnie w pełni wśród ludów arabskich. Po kilku miesiącach nastroje już nie są tak optymistyczne. Największe przerażenie świata liberalnego budzi Egipt. Obalenia dyktatury prezydenta Mubaraka miało się łączyć z dojściem do władzy liberałów. Tymczasem sterowność państwa coraz bardziej przejmują Bracia Muzułmańscy (wygrali wybory prezydenckie), ugrupowanie pragnące przywrócenia w Egipcie porządku opartego na prawie koranicznym. Doszło do tego, że Zachód opiera swą nadzieję nie na "demokratycznych wyborach" w Egipcie, ale na przewadze wojska w ustroju państwowym. Okazuje się jednak, że wojsko również rekrutuje się spośród zislamizowanego społeczeństwa egipskiego. Jeśli zatem ponad pięćdziesiąt procent społeczeństwa głosuje na Braci Muzułmanów i ich sojuszników, to tyle mniej więcej jest zwolenników tego programu i tej wizji świata pośród wojskowych. Wydaje się, że również nie będą w stanie przez dłuższy czas bronić laickości państwa sądy, poddane także rosnącej presji społecznej. I tak zagrożony jest nie tylko ruch turystyczny w kierunku Morza Czerwonego (zawsze można znaleźć alternatywę dla spędzania wakacji), ale nade wszystko państwo Izrael. Wielkie osiągnięcia polityki amerykańskiej w zapewnianiu "bezpieczeństwa" dla Izraela (pokonanie Iraku, Afanistanu, destabilizacja w Syrii), mogą lec w gruzach po zradykalizowaniu się Egiptu.
Widzimy więc, że napięcie na linii świat muzułmański - Zachód cały czas rośnie. Zachód, który nieraz radykalnie odszedł od swych chrześcijańskich korzeni, staje się często dziecinnie bezbronny wobec agresji środowisk fundamentalistycznych. Nie umie (a może nawet nie chce) stanąć w obronie prześladowanych chrześcijan na Bliskim Wschodzie, ugina się zaś pod naporem protestów społeczności islamskiej. Niszczy podstawy swojej chrześcijańskiej kultury, a jest bezbronny wobec rozszerzania się fundamentalizmu w świecie arabskim. Wygrywa wielkie wojny bliskowschodnie (Irak, Afganistan), a przegrywa walkę o pokój (utrzymujący się terroryzm islamski w świecie).
Inaczej na tym tle (rodząc duże nadzieje) rysuje pielgrzymka Benedykta XVI w Libanie, w kraju, gdzie mieszka bardzo duża liczba chrześcijan. Z jednej strony była to pielgrzymka pokoju, z drugiej - misja mająca na celu umocnienie chrześcijan, których życie jest coraz bardziej zagrożone w wielu krajach islamskich. Takie działanie powinno dać wiele do myślenia elitom świata, który zwie się światem zachodnim.