I powiał wiatr ze Szczytu Jasnej Góry
XXX Jubileuszowa Pielgrzymka Świata Pracy do tronu Jasnogórskiej Królowej Polski odbywała się w szczególnie trudnym dla środowisk pracowniczych czasie. Jedni z nas jechali z podziękowaniem, że wciąż jeszcze mają pracę. Inni z nadzieją, że po powrocie, dzięki modlitwie i wstawiennictwu Pani Częstochowskiej, spotkają na swej drodze pracodawcę gotowego dać zatrudnienie.
Wszyscy zaś podążali do Matki, do tego jedynego na ziemi miejsca, gdzie można przytulić się do Jej serca i wypowiedzieć to, co boli. Co krzyczy w nas niesprawiedliwością. Szukać pomocy.
I popłynął z Jasnej Góry głos w obronie robotników, w obronie krzywdzonych i słabych. Głos mocno wołający o poszanowanie praw Boskich i ludzkich.
To nie była łatwa homilia, bo też i czas jest niezwykle trudny, i zadania przed nami powinny być wyzwaniem dla każdego katolika.
Biskup przypomina nam o krzyżu, o tym, że naśladowanie Chrystusa, przywilej bycia Jego uczniem, kosztuje. Ostrzega, że nie wszystko złoto, co się świeci, że tani konsumpcjonizm zawsze kończy się porażką i rozczarowaniem. Zabija prawdziwe wartości i radość, jakie one stanowią. Daje płytką ułudę bezpieczeństwa i zadowolenia.
Tak bardzo wtedy przypomina się pytanie Jana Pawła II o to, co zrobiliśmy z darem odzyskanej po latach wolności...
Przywołując wspomnienia Sierpniowych Dni, pasterz Kościoła drohiczyńskiego - i nasz wielki duszpasterz - wskazuje na wciąż niezrealizowane postulaty, które winny być wyrzutem sumienia dla rządzących, tak chętnie powołujących się na korzenie i etos "Solidarności". Ale to też zadanie dla związków zawodowych, konieczność zintensyfikowania działań, odnajdywania na nowo wartości, które łączą cały ruch związkowy. Bo przecież "Solidarność" to jeden i drugi - nigdy jeden przeciw drugiemu! To wielki interes zbiorowy, a nie partykularna grupa interesów.
Nie może być sprawiedliwości w kraju, w którym nie szanuje się i nie stanowi dobrego prawa. Nie stanowi się go w oparciu o sprawiedliwość społeczną, ale zabiegając o własny interes partyjny, stawiając go wyżej niż dobro i bezpieczeństwo państwa i jego obywateli. Nie ma chyba dziedziny życia, której nie dotknęłaby niszcząca liberalna ręka rynku: służba zdrowia, oświata, stocznie, huty, budownictwo i kopalnie, wszystko zostało podporządkowane mamonie i stanowiskom dla partyjnych kolesi. Rozkradanie państwa w majestacie prawa - stanowionego przez jedynie słuszną partię i te satelickie, które za lukratywne posady wyprzedadzą resztki narodowego majątku.
To mocne słowa biskupa obrazujące rzeczywistość, polską rzeczywistość A.D. 2012. Polskę Amber Gold i głodnych dzieci, Polskę Elewarru i Polskę bezrobotnych migrujących za chlebem. Polskę pustoszejących miast i wsi i rosnących majątków zblatowanych z władzą pseudobiznesmenów.
To wnikliwa i bolesna diagnoza, ale jej świadomość nie wystarczy, abyśmy poczuli się lepiej. To zaledwie początek i Bogu niech będą dzięki za te odważne słowa biskupa Dydycza. Za jego wśród nas obecność, nie tylko w ostatnią niedzielę w Częstochowie! Za wezwanie do działania. Do obudzenia w nas energii, która konieczna jest do naprawy państwa. Do odzyskania Polski, o jaką walczyli tak często dziś bezimienni, skazani na margines życia społecznego, strajkujący Sierpnia 80.
Za jaką oddawali życie bohaterowie Września i Warszawskie Dzieci idące w bój jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec...
Słuchając słów biskupa Dydycza, trudno nie oprzeć się refleksji: czy to tylko wina rządzących, czy też my sami, ulegając złudnym wolnościom, nie przypilnowaliśmy, nie ustrzegliśmy tego wielkiego dziedzictwa, jakim jest Polska?
Nie ma czasu do stracenia. Teraz, gdy wiemy, gdy znamy prawdę, gdy usłyszeliśmy ją z ust naszego pasterza, nie możemy pozostać bierni. Nie wolno nam po raz kolejny powiedzieć: „Nic się nie stało. Polacy, nic się nie stało”. Nie, te słowa płynące ze szczytu Jasnej Góry są trudne, bo wzywają do wysiłku. Do stanięcia po stronie prawdy. Do obudzenia w nas samych i w innych poczucia odpowiedzialności, obudzenia naszych sumień i uwrażliwienia serc. Nie możemy sprzedać ich za miskę soczewicy. Za funta kłaków warte obietnice i perspektywę ciepłej wody w kranie.
Usłyszeliśmy silny, mocny prawdą głos. I powiał wiatr ze szczytu Jasnej Góry, tak jak wtedy na placu Zwycięstwa. Tak jak wtedy w Gdańsku... Obudź się, Polsko, bo wolności uderzył już dzwon... I nie lękaj się! Pan da siłę swojemu ludowi.