Polska stała się państwem brutalnych podziałów
W ostatnich dniach w Sejmie trwa dramatyczny protest. Dotychczas niespotykany, bo dotyczy rodziców i dzieci niepełnosprawnych.
Ten protest pokazuje nam prawdę o współczesnej Polsce, w krzywym zwierciadle widzimy upadek mitu o państwie opiekuńczym, państwie solidarnym i wrażliwym na ludzką krzywdę.
W roku, w którym politycy będą świętowali 25-lecie podobno wolnych wyborów, tu – w sejmowych kuluarach – widząc raczkujące, niepełnosprawne dzieci zderzamy się z kwintesencją przemian, jakie dokonały się zwłaszcza w czasie rządów liberalnych polityków. I rzeczywiście rację mają ci, którzy twierdzą, iż 4 czerwca nie ma czego świętować.
Niezwykły protest w Sejmie udowodnił, że mamy do czynienia z dramatem wielu tysięcy rodzin, które zostały dotknięte podwójną tragedią – przewlekłą lub nieuleczalną chorobą swojego dziecka i pozostaniem w związku z tym kalectwem na łasce polityków stanowiących prawo.
Chore dziecko to chora rodzina. Chora rodzina to chore społeczeństwo. To niemożność funkcjonowania we współczesnym świecie nie tylko z powodu braku finansowego wsparcia. To niemożność podjęcia pracy przez rodziców, najczęściej przez samotne, heroiczne matki, które dźwigają ciężar nie do wyobrażenia – ból i cierpienie swoich kalekich dzieci – poczucie odpowiedzialności za ich cierpienie, obojętność rządzących, a ostatnio nawet drwiny posłów, obojętność premiera i prezydenta. Cóż może zrozumieć z tego dramatu premier Tusk, którego zdrowa córka zarabia setki tysięcy złotych, przebierając się za celebrytkę, lub syn, który zarabiał krocie w nie do końca uczciwy sposób.
Sejm sprawia wrażenie zaskoczonego, premier – bezradnego, choć najtwardszy polityk powinien czuć się winny zaistniałej sytuacji i przedsięwziąć jak najszybsze kroki, aby chore dzieci mogły wrócić do swoich rodzin. Nie trzeba dużo, aby pomóc zarówno dzieciakom, jak i ich rodzinom. W latach 80. ubiegłego stulecia istniał w Warszawie ośrodek dla dzieci niewidomych i słabo widzących z dodatkowymi chorobami. Mali pacjenci mieli tam zapewnioną opiekę medyczną, terapeutyczną, rehablitacyjną, nauczycielską, muzyczną. Pobyt dzieci w tej placówce umożliwiał im zdobywanie nowych umiejętności, również tych najprostszych, takich jak samoobsługa. Rodzicom natomiast umożliwiał powrót do pracy, nawiązanie kontaktów społecznych, wyjście z zaklętego kręgu własnego nieszczęścia. Pracowałyśmy tam razem z Basią Sosińską, później, po mężu – Mamińską, dyrektorem biura kadr i odznaczeń w Pałacu Prezydenckim za czasów śp. prof. Lecha Kaczyńskiego. Będąc z nim w delegacji, zginęła w katastrofie smoleńskiej...
Ośrodka też już dawno nie ma, bo po co komu w liberalnym świecie takie dzieci? Na marmurowych posadzkach sejmowych korytarzy dokonał żywota piękny, lecz nierealny mit Platformy Obywatelskiej „by żyło się lepiej – wszystkim”. Polska stała się państwem brutalnych podziałów, gigantycznych majątków i porażającego ubóstwa.