Bluzgnęło na nas, z lewa i prawa, szerokim lub wykropkowanym nurtem, i nie wiadomo, jak się po tej kąpieli wyszorować. Nawet z okładek prawicowych tygodników wbija się nam w oczy słownictwo ze spotkań „ministrów” z MSW, MSZ i pewnie jeszcze innych ministerstw do spraw służenia własnym interesom. Szkody są nie do odrobienia, bo rozkradziony majątek narodowy można odzyskać, a złodziei i oszustów wysłać na sprawiedliwy odpoczynek, zamykając za nimi stalowe drzwi na klucz. Jak jednak odbudować naruszoną moralną wrażliwość społeczeństwa?
Starożytni Grecy to zwierciadło ustawione przez Opatrzność, w którym możemy zobaczyć, jak wiele może ludzki rozum, byleby tylko nie krępować jego działania jakimś występkiem. Dbano zatem o to, żeby „młodzież mieszkała niby w zdrowej okolicy, gdzie jej wszystko sprzyja, gdzie jej z pięknych dzieł przez oczy albo przez uszy wciąż przychodziło coś dobrego, jakby im wiatr z okolic o dobrym powietrzu zdrowie przynosił i już zaraz od dziecięcych lat – nie wiedzieliby sami kiedy – do podobieństwa, umiłowania i zgodności z pięknym słowem ich prowadził”. To cytat z dzieła Platona, czytanego z pożytkiem przez całą ludzkość ponad 2300 lat. Przydałaby się pilnie ta lektura dla niektórych, uważających się za ludzi kultury, na czele z Panią artystką W. z Poznania, listą jej utytułowanych obrońców i Wysokich Sędziów.
O to zdrowe – duchowo – powietrze dla wszystkich, zwłaszcza dla „młodzieńców” upominał się także Arystoteles, żądając, aby prawodawca „przede wszystkim usunął z miasta bezwstydne mowy”, a dla posługujących się nią postulował „odebranie praw honorowych jakby niewolnikowi”, czyli – przekładając to na nasze realia – natychmiastową dymisję dla zatrudnionych na państwowych posadach.
Największy rzymski uczeń greckich filozofów – Cyceron – obligował swojego syna szykującego się do żołnierki, aby bezwzględnie szanował „wstydliwość” i nigdy nie prowadził „sprośnych rozmów” w stylu amerykańskich marines czy naszych twardzieli z MSZ, MSW i NBP.
Ich poniżejludzki język Grecy nazywali „mową bezwstydną”. Wstyd zaś uważali za dar bogów, aby zachowany został porządek społeczny. Karol Wojtyła pokazał, że istota tego szczególnego przeżycia polega na spontanicznym lęku przed poniżeniem, czyli tylko instrumentalnym traktowaniem. Bezwstydna mowa niszczy poczucie wstydu, otwierając drogę ku tylko instrumentalnemu traktowaniu człowieka i to w dziedzinie najważniejszej w naszym życiu. A najważniejszy jest zawsze początek.
Nasza osobowa biografia też ma swój „początek”, którym jest życiodajna miłość mężczyzny i kobiety, a niekiedy – brak tej miłości. Przeżycie wstydu seksualnego strzeże tej różnicy – różnicy pomiędzy miłością a tylko używaniem.
Za niszczenie poczucia wstydu hojnie się dzisiaj nagradza. Panujący nam Pan Prezydent nagrodził pewnego magistra za taką właśnie twórczość „historyczną”. W swoich kolejnych bestselerach wydawniczych poczytny autor przedstawia obraz naszej przeszłości jako dzieje najprymitywniejszych moralnych wad. Wmawia nam, że nasi wybitni przodkowie – także okresu II RP – to sami pijacy i rozpustnicy. W innej książce tak samo obchodzi się z Grecją i Rzymem. Jego zdaniem, w Grecji „pederastia zdominowała nie tylko życie obyczajowe, ale również kulturę Grecji”, bo miano przyjmować „dobroczynne działanie pederastii w systemie wychowawczym”. Jakoby też „rozumiano dobrze, że wierność jednej kobiecie jest dla zdrowego mężczyzny czystą abstrakcją”. To kilka cytatów pisania „od rzeczy”, a nie „do rzeczy”, ale zgodnie z zamówieniem elit politycznych na niszczenie naszej cywilizacyjnej i narodowej tożsamości.

