Zapraszani na Woodstock niektórzy duszpasterze opowiadają, że zgromadzona młodzież to sól ziemi, przyszłość Narodu i Kościoła, jak to ostatnio obwieścił ks. Lemański. Czyżby zatem pielgrzymki na Jasną Górę pogubiły się duchowo i zamiast do Częstochowy powinny skręcać do Kostrzyna nad Odrą? Cóż o tej imprezie mówi sama jej nazwa i zgodny z nią program?
Przystanek Woodstock celebruje wydarzenia rewolucji cywilizacyjnej lat sześćdziesiątych, której szczególnym symbolem było pojawienie się tłumów amerykańskiej młodzieży na Festiwalu Woodstock w 1969 roku. Było to jednak najpierw wydarzenie polityczne, a nie muzyczne. Dzisiaj zbieramy jego owoce. Młodzież to zawsze podatne narzędzie w rękach rozmaitych spryciarzy. Rewolucją młodzieżową zainteresowali się od razu światowi politycy, jak opowiada sam John David Rockefeller III w swojej książce „Druga Amerykańska Rewolucja”. Ta rewolucja młodzieżowa to poprawka czy raczej dokończenie pierwszej rewolucji amerykańskiej. Deklaracja niepodległości zawiera wszak cytat z dzieła Johna Locke’a, iż „każdy człowiek pragnie szczęścia”, a rozumiane jest ono przez tego nowożytnego filozofa jako doznawanie przyjemności. Same pieniądze takiego „szczęścia” nie dają, konieczna jest jeszcze rozrywka seksualna i coś na późniejsze posklejanie psychiki.
Nasza młodzież już z internetu wie, że na Woodstock o rozrywkę seksualną nie będzie trudno, a o higienę zadbają dziewczęta z „Pontonu”, rozdające prezerwatywy, oraz organizujący pokazy sposobu ich używania. Dziewczętami opiekują się oczywiście dorośli z Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, organizacji dofinansowywanej przez aborcyjną międzynarodówkę, oraz dorośli z Towarzystwa Rozwoju Rodziny. Akcję opatrzono kryptonimem „Miłość, młodość i odpowiedzialność”, fałszując w ten sposób duchowe dziedzictwo św. Jana Pawła II, zawarte w jego książce „Miłość i odpowiedzialność”.
Sami cudzołożnicy najlepiej wiedzą, jak samotnie i jaka trwoga jest w cudzym łożu. Świat seksualnej rozrywki nie może się zatem obejść bez jakiejś psychicznej protezy. Woodstockowa rewolucja ze swojej istoty promuje zatem rozmaite substancji odurzające. Nauczycielem Ameryki był i od tej strony Zygmunt Freud. Jego zdaniem, narkotyczne odurzenie to „najbardziej skuteczna metoda” uśmierzania cierpienia, i z tego powodu „zarówno jednostki, jak i całe ludy przyznały im stałe miejsce w swej ekonomii libidalnej” i „coś tego rodzaju jest niezbędne”. Na Woodstock nad Odrą reklamę odlotów rozumu powierzono w tym roku hiszpańskiemu zespołowi muzycznemu, który za zimowe serduszka próbował śpiewać utwór „Cannabis”, żądający legalizacji odurzających substancji z konopi. Rozradowana młodzież tym utworem, żenującym od strony muzycznej, potwierdza opinię Charles’a Baudelaire’a, że po haszyszu byle co wydaje się arcydziełem. Ale i tutaj znajdziemy dorosłych spryciarzy. Za rządów Baracka Obamy państwo przejęło zyski z handlu marihuaną w stanach Kolorado i Waszyngton, a akcji na całym świecie „patronuje” fundacja George’a Sorosa, od lat wyliczająca dobrodziejstwa finansowe płynące z legalizacji narkotyków.
Koniecznym elementem młodzieżowej rewolucji jest także muzyka, lekceważona przez twórców totalitarnego komunizmu, ale doceniana w III Rzeszy. Zdaniem angielskiego historyka Paula Johnsona, Hitler uwiódł Niemców ich wrażliwością muzyczną. W każdym obozie koncentracyjnym tworzono orkiestry składające się ze znakomitych muzyków i ich produkcja to stały element tego piekła na ziemi. Tak było też w Auschwitz: „Muzyka towarzyszyła wszystkim oficjalnym okazjom, przemowie lagerführera, transportom, a nawet wieszaniu skazańca […]. Grano nawet na dziedzińcu krematorium”. Także trzeci totalitaryzm, opisany przez Aldousa Huxleya w „Nowym wspaniałym świecie”, ma za swoje spoiwo nie tylko seksualną rozrywkę i somę, legalny narkotyk, ale także koncerty szczególnej muzyki, przypominające nam współczesne rockowe koncerty.
Są zatem bardzo poważne powody, aby nie mieć dobrych wspomnień o „rewolucji młodzieżowej”.