Każda ideologia z samej definicji posługuje się kłamstwem. Tak też jest w przypadku już nie tylko „maszerującej przez instytucje”, ale wręcz galopującej przez urzędy, szkoły i przedszkola ideologii „gender”. Rewolucyjne wrzenie wznieca się nawet w obrębie katolickiej wspólnoty.
„Teologię wyzwolenia” poprzedniego stulecia próbuje się zastąpić dzisiaj „teologią gender”. Dziwią się wrogości wobec niej w „Tygodniku Powszechnym”, a ostatnio w jednym z duszpasterstw akademickich w Warszawie. Dla młodych katolików i katoliczek ma się specjalną wersję genderyzmu, wprawdzie także zabójczą, ale działającą z opóźnieniem, bo słodką dla ich podniebienia strawę. Jest to opowieść o dziejowym ucisku kobiet przez mężczyzn.
Nic bardziej nie boli chrześcijan – nie powinno boleć – jak brak miłości bliźniego. Na wieść o odwiecznej krzywdzie kobiet same zginają się ze wstydem kolana chrześcijańskich mężczyzn, a niemy wyrzut zdobi dzisiaj wiele twarzy chrześcijańskich kobiet. Radość zaś wstępuje w ich dusze, przeradzając się nawet w perlisty śmiech, dopiero wtedy, kiedy słyszą, że kiedyś, w czasach jakoby jeszcze większego ucisku kobiet, ich ideałem było np. „milczenie” i „wstydliwość”.
Jakże się dzisiaj nie śmiać? Wstydliwości nie uczą uprawiane nawet w świątyniach – w okresie letnim – pokazy pięknego kobiecego dekoltu (na temat tego dekoltu wypowiadał się już Homer, jeden z nauczycieli ludzkości). Opatrzono je ostatnio – w jednej z warszawskich świątyń – akompaniamentem kołysanki dla nowo narodzonego szatana, znanej z „kultowego” filmu, rozpoczynającego światową zabawę z satanizmem.
Nic zatem dziwnego, że nie tylko krawcowe i egzorcyści, ale także historycy mają dzisiaj pełne ręce roboty. Jakże nie oburzać się na epoki, które o ekspozycję tego piękna nie dbały? Ale już Rousseau trafnie zauważył (w Liście o widowiskach), iż ekspozycja kobiecych dekoltów musi wzbudzać trwogę i z tym związany brak zainteresowania mężczyzn. Widzimy to na własne oczy w epoce epidemii heterofobii, nękającej coraz szersze grono mężczyzn, uciekających przed kobietami w homoseksualizm.
O wspomnianym„milczeniu” jako szczególnej cnocie i ozdobie kobiety – cnocie sławionej przez Greków, uczonej przez Homera i włożonej w usta Peryklesa – dzisiaj nawet nie sposób wspominać bez niepotrzebnego narażania się kryptogenderystkom na męki. Dla ich przekonania wcześniej trzeba by odbudować gmach jeszcze starożytnej teorii moralnych cnót i wad, w poważnym stopniu nadwerężonej duchowymi zawieruchami, nękającymi nieustannie Europę.
Co zaś do cnoty „posłuszeństwa mężowi” – nauczanej przez św. Pawła i św. Tomasza – to gotowi są mówić na ten temat tylko wypróbowani w duchowych bojach kaznodzieje, którzy zgadzają się nawet na męczeństwo. Jakże nam zatem bronić się przed ideologią „gender”, według której nie ma istotnej różnicy pomiędzy mężczyzną i kobietą, a więc jakoby bez sensu jest mówienie o swoistości kobiety i jej moralnych zalet?
Podjudzanie kobiet przeciwko mężczyznom regularnie prowadzi się od początku nowożytności, zwłaszcza od epoki oświecenia (XVIII wiek), postulując wyrwanie ich z „kojca dla niemowląt” (I.Kant). Niedawno jednak zauważono, iż bez zniszczenia „heteroświata” nie sposób wyzwolić kobiet z wiekowej niewoli. Podgrzewa się zatem myślenia o historii, dbające nie o prawdę, ale o rewolucyjny czyn.
Nowożytność i „ponowożytność” uwielbia takie traktowanie przeszłości, czyli urządzanie jej głośnego pogrzebu, pełnego kpin i szyderstwa. Nieraz dajemy się wciągnąć w tę rewolucyjną komedię i biadolenie nad rzekomą dotychczasową dyskryminacją kobiet, np. w starożytnej Grecji. Czy tak było? W jakim zakresie i w jaki sposób? Sprawa ta jest jeszcze do zbadania, jeśli nie chcemy bezrozumnie powtarzać wciskanych nam nowożytnych kłamstw o przeszłości relacji pomiędzy mężczyznami i kobietami.

