To prawda, że na początku III RP zniesiono cenzurę, która jako instytucja państwowa istniała w czasach PRL i w sposób totalny kontrolowała wszystko, co się ukazywało w przestrzeni publicznej. Urząd kontroli prasy, radia, telewizji i widowisk już nie istnieje, ale praktyki cenzorskie nie zniknęły, są niekiedy znacznie bardziej wyrafinowane i mają różne oblicza. Ludzi zatroskanych o dobro wspólne ostatnio szczególnie dotknęła uznaniowa, niesłuszna, niesprawiedliwa, oparta na widzimisię urzędnika państwowego kara finansowa nałożona na Telewizję Trwam przez przewodniczącego KRRiT za relacjonowanie na żywo Marszu Niepodległości z 11 listopada 2013 roku. Trudno takiego działania nie uznać za próbę dyskredytowania tego nadawcy w oczach opinii publicznej oraz finansowego podkopania podstaw jego egzystencji, a także administracyjnego, prewencyjnego wpływania na treści nadawane przez tę katolicką telewizję. Dyskutowaliśmy o tym przez kilka godzin 23 października podczas połączonego posiedzenia 7 zespołów parlamentarnych, przyjmując stanowisko, w którym zażądaliśmy od KRRiT zakończenia konsekwentnie prowadzonej walki z wolnymi i niezależnymi mediami.
Są też inne praktyki o charakterze cenzorskim. Dziennikarzy trzyma się na krótkiej smyczy i daje do zrozumienia, że jak będą przygotowywali materiały prawdziwe i niezgodne z oczekiwaniami dysponenta bądź właściciela danego środka przekazu, to muszą się pożegnać z pracą. Medium, które chce się zniszczyć, ogranicza się możliwość pozyskiwania wpływów z reklamy. Robi się to przez monopolizowanie rynku reklamowego i zniechęcanie podmiotów gospodarczych – które w warunkach polskich zawsze w jakiejś mierze są uzależnione od obozu władzy – do zamieszczania reklam w mediach uznanych przez rządzących za „niesłuszne”. Media takie nie mają środków i tym samym są wykluczane z obiegu.
Poprzez sądy blokuje się tytuły prasowe albo poszczególne publikacje. Pewien „autorytet moralny” ze swoimi polemistami walczy, dążąc do kneblowania wolności słowa za pomocą wyroków sądowych. Z kolei internetowe portale społecznościowe są cenzurowane na wiele sposobów. Na przykład przez „politykę prywatności”, różne zasady i regulaminy, a przede wszystkim poprzez ideologię poprawności politycznej. Istnieje też prosty sposób specyficznego oddziaływania na przekaz medialny, jakim jest zamieszczanie reklam. Wiadomo, że reklamodawcy już raczej nie będzie się przedstawiało w niekorzystnym świetle, nawet jeżeli poprzez swoje działania na to zasługuje.
Wiele do myślenia daje raport Parlamentarnego Zespołu ds. Obrony Wolności Słowa na temat wydatków ministerstw i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów na ogłoszenia i komunikaty w środkach masowego przekazu w latach 2008-2013, a więc w czasach rządów Tuska. W tym okresie łącznie centralne instytucje państwowe zarządzane przez rząd PO – PSL wydały na ten cel prawie 150 mln zł, czyli średnio rocznie niemal 25 mln złotych. Z tych pieniędzy pochodzących z podatków płaconych przez Polaków najwięcej otrzymały następujące media: z dzienników ogólnopolskich – „Gazeta Wyborcza” 6.887.955,49 zł, a „Rzeczpospolita” 4.377.411,62 zł; z tygodników – „Polityka” 603.092,80 zł, a „Newsweek Polska” 562.277,60 zł; ze stacji telewizyjnych – Telewizja Polska 30.850.895,15 zł, TVN 21.905.142,70 zł, a Polsat 9.952.573,91 zł.
Prawda, że to proste, bo wystarczy stosować metodę kija i marchewki. Dręczy się media „niepokorne”, a daje zarobić „swoim”. I czy potem można się dziwić, że tak zwane media mainstreamowe, które najwięcej korzystają z publicznych pieniędzy, raczej pozytywnie wyrażają się o rządzących?