Za kilka tygodni odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Wszystkie środowiska polityczne traktują 25 maja jako bardzo ważny test przed decydującą rozgrywką o władzę w Polsce – przed wyborami samorządowymi, prezydenckimi i parlamentarnymi. Tymczasem w mediach pojawiają się dramatyczne w tonie informacje o tym, że połowa Polaków nie ma pojęcia, w jaki sposób wybiera się posłów do PE. Towarzyszą im utyskiwania o przewidywanej niskiej frekwencji, która ma duże znaczenie polityczne, gdyż w sposób istotny może wpłynąć na wynik eurowyborów.
Zasady przeprowadzania wyborów do Parlamentu Europejskiego reguluje ustawa z 5 stycznia 2011 r. Kodeks wyborczy. Według ordynacji posłowie do Parlamentu Europejskiego nie są przedstawicielami Polski w UE, nie są związani żadnymi instrukcjami, nie mogą być odwołani. Wybieramy 51 posłów (na 736 z wszystkich krajów członkowskich UE) w 13 okręgach wyborczych odpowiadających obszarowi jednego lub dwóch województw, przy czym województwo mazowieckie podzielono na dwa odrębne okręgi.
Głosowanie jest podobne do wyborów do Sejmu. Oddając głos na kandydata, głosuje się jednocześnie na listę komitetu wyborczego. W podziale mandatów uczestniczą tylko te komitety, które zdobyły co najmniej 5 proc. głosów w skali kraju. Podobnie jak w wyborach do Sejmu mandaty przydzielane są według metody d’Hondta. Następnie jednak mandaty przypadające danemu komitetowi w skali kraju są dzielone pomiędzy jego listy okręgowe z zastosowaniem metody Hare-Niemeyera.
Brak przydziału określonej liczby mandatów poszczególnym okręgom umożliwia sytuację, w której ze względu na niższą frekwencję w danym okręgu oraz odpowiedni rozkład głosów na poszczególne listy wyborcze w danym okręgu nie zostanie wybrany żaden deputowany! W ten sposób wyborcy z okręgów mniej ludnych biorący aktywny udział w wyborach są dyskryminowani i poddani zasadzie odpowiedzialności zbiorowej, bo w tych okręgach musi być z założenia znacznie wyższa ogólna frekwencja, by został wybrany eurodeputowany. Czyli ludzie głosują, ale z ich okręgu może nie zostać wybrany żaden poseł do PE, mimo że uzyska znacznie więcej głosów niż ktoś z innego, ale bardziej ludnego okręgu.
Przewidywana niska frekwencja nie zaskakuje. Składa się na nią cały szereg czynników. Unia Europejska to dla zwykłych ludzi anonimowa i antydemokratyczna struktura, w której decyzje są podejmowane w sposób zakulisowy. Parlament Europejski jest fasadowym ciałem pozbawionym większych kompetencji, bo na przykład Komisja Europejska nie jest wybierana, a jedynie zatwierdzana przez PE. Parlament Europejski, choć jest jedynym organem Unii Europejskiej pochodzącym z bezpośrednich wyborów, nie został nawet wyposażony w kompetencje ustawodawcze, takie jakimi legitymują się ciała ustawodawcze państw demokratycznych. Jakie zatem znaczenie ma wynik wyborów, skoro i tak ludzie nie mają żadnego wpływu na kierunek, w jakim zmierza Unia Europejska?
Paradoks polega na tym, że te wybory są jednak ważne, ponieważ większość kluczowych decyzji zapada w Brukseli. Poza tym UE jest w kryzysie, a euroentuzjaści chcą wykorzystać tę sytuację do federalizacji UE i zredukowania państw narodowych do pozbawionych atrybutów jednostek administracyjnych europejskiego superpaństwa, co również oznacza ograniczenie praw politycznych każdego obywatela. Te wybory są więc ważne i chodzi w nich o to, by Polacy wybrali odpowiednich kandydatów potrafiących dbać o polskie sprawy, a nie deputowanych „dietetycznych”.