4 czerwca z ogromnym zadęciem propagandowo-medialnym będzie obchodzona 25. rocznica częściowo wolnych wyborów, które są uznawane za przełomowe osiągnięcie odbywających się od 6 lutego do 5 kwietnia 1989 roku obrad Okrągłego Stołu. Do rangi symbolu, czym jest III RP, urastają dwa fakty. Pierwszy to wtrącenie do więzienia za kradzież batonika wartego 99 groszy chorego na schizofrenię mężczyzny, który jest ubezwłasnowolniony i nie może odpowiadać za swoje czyny. Drugi to nieosądzenie zmarłego niedawno komunistycznego dyktatora i zbrodniarza zza biurka, który miał krew na rękach, wprowadził stan wojenny, łamiąc nawet komunistyczne prawo, oraz urządzenie mu państwowego pogrzebu z najwyższymi honorami wbrew opinii państwowej instytucji dokumentującej zbrodnie hitlerowców i komunistów, jaką jest IPN.
Dlaczego Wojciech Jaruzelski cieszy się szczególną ochroną i poparciem establishmentu politycznego i medialnego? Dlatego, że przemiany 1989 roku, mimo przyjęcia tej cezury za datę upadku komunizmu w Europie Środkowowschodniej, nie odcięły wyraźną cezurą polityczną i moralną III RP od PRL. Znaczna część aparatu państwa, dysponentów i decydentów mediów, organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości pozostała w rękach ludzi ukształtowanych w mentalności PRL. Zmiana, jaka się dokonała, polegała na dopuszczeniu do współwładzy części dawnej opozycji, w istotnej części zwłaszcza w tym segmencie, który się wywodził z ludzi w przeszłości w różny sposób związanych z reżimem, a następnie stanowił trzon lewicowo-laickiej części „Solidarności”.
Na początku lat 90. na scenie życia publicznego bardzo silne wpływy miało środowisko postkomunistyczne i środowisko tak zwanej lewicy laickiej. Po Okrągłym Stole obie te grupy miały zbliżone poglądy na temat rozliczenia peerelowskiej przeszłości i zbrodni komunistycznych. Lansowano grubą kreskę i amnezję.
Doświadczenia po 1989 roku wskazują, że jakość struktur wolnego państwa jest w istotny sposób uzależniona od sposobu rozliczenia się z totalitarną przeszłością. Tymczasem rok 1989 nie stał się cezurą, która dogłębnie oceniłaby i zamknęła miniony okres. Nie nastąpiło zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy, nie dokonała się elementarna sprawiedliwość. Sprzeciw Polaków wobec władzy totalitarnej był bezprecedensowy na skalę całego bloku komunistycznego. Polska miała zatem szczególny powód, by stać się dla innych krajów demokracji ludowej liderem działań rozliczających dziedzictwo komunistyczne. Jednak tak się nie stało, a zaniechania w Polsce, których jesteśmy świadkami, są nie tylko przyczyną zjawisk patologicznych w życiu politycznym, społecznym i gospodarczym Rzeczypospolitej, ale powodują także zamęt ideowy i niesprawiedliwość.
Ideologia grubej kreski polegała również na wybielaniu Jaruzelskiego. Linia obrony jego oraz jego akolitów polega na twierdzeniu, że grudzień 1970 to był „wypadek przy pracy”, a stan wojenny uchronił Polskę przed obcą interwencją. W tym relatywizowaniu i preparowaniu historii oczywiście nie chodzi o Jaruzelskiego, ale o rzecz dziś znacznie ważniejszą - o ratowanie mitu założycielskiego III RP. Twierdzenia, że Jaruzelski to nie komunistyczny agent, karierowicz i politruk, lecz współczesny Konrad Wallenrod, który przeniknął w szeregi „wroga”, by walczyć o Polskę, nie da się obronić w świetle źródeł historycznych. Przekonanie o tym, że wprowadzenie stanu wojennego uchroniło nasz kraj przed obcą interwencją i rozlewem krwi, było misternie budowane przez apologetów Okrągłego Stołu, którzy w wyniku kontraktu z Magdalenki podzielili się z komunistami władzą i zapewnili im bezkarność.
Fakt istnienia okrągłostołowego układu zamkniętego potwierdził Tomasz Nałęcz 28 maja. Doradca prezydenta Komorowskiego, broniąc decyzji o państwowym pogrzebie dla komunistycznego dyktatora, stwierdził, „że chowamy prezydenta Polski. Owszem, z mandatu sejmu kontraktowego, ale pamiętajmy, że to wszystko, co dzisiaj mamy, jest z mandatu sejmu kontraktowego”.