Tabloidyzacja życia publicznego powoduje, że ludzkie dramaty i nieprawości stają się towarem na sprzedaż i zatraca się granica między dobrem a złem.
Co pewien czas dowiadujemy się, że jakaś osoba z pierwszych stron gazet żyje w wolnym związku albo ma nową „przyjaciółkę”, a ktoś inny zdradza żonę czy się rozwodzi lub chce się uchylić od obowiązku alimentacyjnego.
Szczególnie eksploatowany jest taki temat, gdy dana osoba jest znana z eksponowania własnej religijności i podkreśla, że w swojej działalności kieruje się chrześcijańskimi wartościami. Z tego powodu takie informacje, gdy dotyczą polityków z prawej strony sceny politycznej, stają się dowodem na obłudę i rozjechanie się deklarowanych poglądów i moralności z praktyką dnia codziennego.
Ostatnia europejska opinia publiczna jest epatowana rewelacjami na temat prywatnego życia François Hollande’a. Sześćdziesięcioletni prezydent Francji nigdy nie był żonaty, ale jest znany z widowiskowych wolnych związków. Od 2007 roku oficjalnie pozostaje w konkubinacie z Valérie Trierweiler, dziennikarką „Paris Match”, która zajmuje część Pałacu Elizejskiego i oficjalnie pełni rolę pierwszej damy również podczas jego zagranicznych podróży.
Poprzednią konkubiną obecnego szefa państwa była dawna socjalistyczna kandydatka na urząd prezydenta Ségolène Royal, z którą ma czworo dzieci. Ten konkubinat trwał ponad dwadzieścia lat i rozpadł się po odkryciu przez Royal, że jej konkubent spotyka się na boku z Trierweiler. Teraz media ujawniły, że prezydent François Hollande obok konkubiny ma jeszcze kochankę aktorkę Julie Gayet.
Obecnie nad Sekwaną trwa ożywiona dyskusja, czy to Trierweiler (która w szoku po ujawnieniu całej sprawy została odwieziona do szpitala), czy Gayet pojedzie w charakterze pierwszej damy z oficjalną wizytą prezydencką do Stanów Zjednoczonych. I choć prezydent Francji jest politykiem antykatolickim i lewicowym, znanym z dystansu do moralności, a Francja słynie ze swobody obyczajów, to jednak sensacyjne doniesienia dotyczące życia Hollande’a wywołały falę krytyki. Niewątpliwie obniżyły prestiż Francji na arenie międzynarodowej. Poza tym szef państwa obiecywał w kampanii wyborczej, że podczas jego prezydentury nie będzie „różowych” afer, co wychodziło naprzeciw oczekiwaniom opinii publicznej po skandalach obyczajowych trzech poprzednich prezydentów Francji.
Czy rozmijanie się deklaracji osoby publicznej z praktyką życia nie jest powodem szczególnego rodzaju zgorszenia? Problem jest wielowymiarowy, ma aspekt moralny, polityczny, prawny. Bycie ważnym politykiem to świadoma decyzja, która jest związana ze zgodą na upublicznienie szczegółowego życiorysu, stanu majątkowego, sytuacji najbliższych oraz społeczną weryfikację tych informacji i zachowań. Takie są reguły demokracji, a jeśli ktoś się z tym nie zgadza – nie musi brać udział w życiu publicznym.
Obywatele i wyborcy mają prawo do takiej wiedzy o osobach sprawujących funkcje publiczne, która pozwoli określić ich wiarygodność. W niektórych krajach osoba, która jest po rozwodzie, nie może być sędzią i orzekać w sprawach rodzinnych, ponieważ z racji jej negatywnych doświadczeń małżeńskich nie jest uznawana za osobę bezstronną. W innych, np. w USA, polityk, który ma niejasną sytuację rodzinną, nie ma szans u wyborców na ubieganie się o najwyższe urzędy. I nikogo to nie dziwi, bo wiedza o życiu osobistym polityka jest standardem, który pozwala zweryfikować, czy zasady, które polityk głosi w życiu publicznym, stosuje w życiu prywatnym i czy ma zdolność do pełnienia funkcji publicznych.