Aneksja Krymu przez Rosję to najpoważniejsze wyzwanie dla geopolitycznej architektury Europy po przemianach 1989 roku. Na przestrzeni ostatnich tygodni jesteśmy świadkami pękania systemu bezpieczeństwa na naszym kontynencie, który dotąd był przedstawiany jako stabilny. Po raz pierwszy od wielu lat na kontynencie europejskim jakieś państwo siłą przyłączyło część innego państwa.
Przy tej okazji ujawniła się z całą wyrazistością nowa – a właściwie stara – moskiewska doktryna imperialna „zbierania ziem ruskich” i chronienia mniejszości rosyjskiej ogłoszona przez Władimira Putina jako uzasadnienie dla przyłączenia półwyspu do Rosji. Mówił: „Rosja zawsze będzie bronić interesów swoich obywateli na Ukrainie. Drodzy obywatele Krymu i Sewastopola – to wy zdecydowaliście o losie Krymu. (…) Dlaczego takie są wyniki referendum? Wystarczy znać historię. Każde z tych miejsc jest dla nas święte. (…) Kijów jest matką miast ruskich. Dawna Ruś to nasze wspólne źródło”.
Putin doskonale wie, co mówi, bo przecież tereny dzisiejszej Ukrainy stanowią kolebkę Rosji. Chrzest Rusi został dokonany w Kijowie przez św. Włodzimierza Wielkiego w 988 roku. W XI wieku nastąpił rozkwit księstwa Rurykowiczów, a Kijów stał się ogromną metropolią, dynamicznie rozwijało się rolnictwo, rzemiosło, hodowla bydła. Doszło do ożywienia stosunków handlowych z Bizancjum, Europą Zachodnią, Kaukazem i Azją. Granice Rusi Kijowskiej na północy i południu sięgały do Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego, na wschodzie – do dorzecza Oki i górnej Wołgi.
Kijowszczyzna stała się promieniującym ośrodkiem kultury i nauki, a przede wszystkim żywego chrześcijaństwa z założonymi w połowie XI wieku Sofijskim Soborem i klasztorem Ławra Peczerska. Na tym tle mniej „starożytnie” wypada Moskwa, która nie ma takiej przeszłości i założona została dopiero w XII wieku przez legendarnego kniazia Suzdala Jurija Dołgorukiego. Dlatego w sensie politycznym i ekonomicznym mocarstwowość Rosji bez dzisiejszej Ukrainy jest niepełna.
Dla Polaków szczególnie złowieszczo zabrzmiało odwołanie się do Niemiec, od wieków tradycyjnego sojusznika Rosji. Współpraca na osi Moskwa – Berlin zawsze odbywa się kosztem Polski. Putin porównał przyłączenie Krymu do Federacji Rosyjskiej ze zjednoczeniem Niemiec. „Nasz kraj wspierał szczere i niepowstrzymane tendencje Niemców do zjednoczenia narodowego. Jestem przekonany, że nie zapomnieliście tego”.
Prezydent Rosji liczy na to, że „tak samo obywatele Niemiec będą wspierać dążenia historycznie rosyjskiego świata do odbudowania jedności”.
Nie przypadkiem Putin odwołał się do Niemiec, ponieważ to właśnie ten kraj ma tradycje i doświadczenia dokonywania anszlusu. Poza tym Putin doskonale zna słabe strony Zachodu, który obecnie jest niezdolny do reakcji adekwatnej do sytuacji i wydaje jedynie głośne, lecz niegroźne dla Moskwy pomruki. Obama jest wyjątkowo słabym prezydentem USA, a uzależnienie Niemiec – najsilniejszego kraju zarządzającego UE – od gazu z Rosji to zagrożenie dla stabilizacji Europy. Berlin bardzo blisko gospodarczo i politycznie współpracuje z Rosją i wcale nie pali się do poświęcenia swoich interesów w imię bezpieczeństwa UE.
Zachód chowa zatem głowę w piasek i pociesza się niewiążącą deklaracją Putina, że na Krymie skończy się dezintegracja terytorialna Ukrainy. Podobnie w 1938 r. w Monachium Zachód się pocieszał, że jak się pozwoli Hitlerowi przyłączyć do Niemiec część Czechosłowacji, to się powstrzyma teutońską ekspansję i będzie spokój. Co było potem, wiadomo. Historia magistra vita est.