Kilkuwiekową tradycją polityki niemieckiej – realizowaną w czasach królewskich, cesarskich, hitlerowskich i obecnych – jest to, że Europą Środkowo-Wschodnią zarządza się wspólnie z Rosją. Obchodziliśmy 75. rocznicę podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, w najbliższych dniach będziemy obchodzić 75. rocznicę wybuchu II wojny światowej oraz 75. rocznicę IV rozbioru Polski dokonanego przez Niemcy i Związek Sowiecki. Były to wydarzenia, które przyniosły Polsce tragiczne skutki. Historia wskazuje, że jak Rosja porozumiewała się z Niemcami za naszymi plecami, zawsze kończyło się to katastrofą. Nie inaczej, niestety, jest i dziś.
Wojna na Ukrainie coraz wyraźniej ujawnia – o czym już piszę od lat – że polityka niemiecka konsekwentnie realizuje koncepcję Mitteleuropy zręcznie zaadaptowaną do realiów Unii Europejskiej. Lecz nadal cel jest ten sam i polega na politycznej i gospodarczej dominacji niemieckiej w Europie Środkowo-Wschodniej. Polaków może szczególnie niepokoić realizowana od lat, konsekwentna polityka zbliżenia na osi Berlin – Moskwa, której nawet nie przeszkadza agresja Rosji na Ukrainie. Jej celem, poza korzyściami gospodarczymi, jest uzyskanie poparcia Moskwy dla dominacji niemieckiej w zachodniej Europie i ustanowienie kondominium rosyjsko-niemieckiego w Europie Wschodniej.
Niemcy, by nie zrobić krzywdy swemu odwiecznemu sojusznikowi, blokują wprowadzenie dotkliwszych sankcji dla Rosji. Gołym okiem widać, że sprzeciw wobec skutecznego odstraszania Rosji w sposób, w jaki to państwo rozumie, czyli demonstrując siłę, wyraża przede wszystkim Angela Merkel. Berlin blokuje także tarczę antyrakietową NATO przeciwko ewentualnym atakom z Bliskiego Wschodu, lecz także przeciwko Rosji. Już wiemy, że nie będzie baz NATO w Polsce, a przeważające było „nein” niemieckiego adwokata Moskwy. Symboliczne jest, że rząd niemiecki kilka dni temu, a więc w przededniu rocznicy wybuchu II wojny światowej, zatwierdził obchodzenie dnia wypędzonych, sztandarowego projektu Eriki Steinbach, jako oficjalnego święta państwowego. Co więcej, ustanowił datę obchodów na 20 czerwca, a więc w ramach oenzetowskiego Światowego Dnia Uchodźcy, co relatywizuje odpowiedzialność Niemiec za wojnę i ludobójstwa.
Atmosfera w relacjach polsko-niemieckich się zmienia, co nie dziwi, ponieważ sytuacja jest bardzo niepokojąca. W sondzie na jednym z mainstreamowych portali aż 95 proc. respondentów uważa, że Niemcy nie zaostrzą kursu wobec Moskwy. Komentator tygodnika „The Economist” – napisał, że już nastąpiło znaczne ochłodzenie stosunków między Warszawą a Berlinem. Stwierdził także, że mimo silnych związków gospodarczych Niemcy ignorują obawy Polski i państw bałtyckich dotyczące powrotu imperialnej polityki Rosji, która tak boleśnie odbiła się na historii regionu przez ostatnie 300 lat.
Co na to ekipa Donalda Tuska? Dotychczasowa polityka zagraniczna okazała się drogą donikąd. Od dłuższego czasu nie słychać głosu polskiego rządu w sprawie ukraińskiej. Z niezrozumiałych względów gabinet Tuska wycofał się zupełnie z dyplomatycznej gry w tej sprawie, zapominając zupełnie, że konflikt rozgrywa się u naszych granic. Brak działań ze strony polskich władz ułatwia przejęcie inicjatywy przez Niemcy. A przecież Radosław Sikorski przed laty trafnie diagnozował problemy. W 2006 roku porównał budowę Gazociągu Północnego z ominięciem Polski do paktu Ribbentrop-Mołotow. Po agresji Rosji na Gruzję stwierdził w ujawnionej przez portal WikiLeaks rozmowie z dyplomatą amerykańskim, że Niemcy to „rosyjski koń trojański w Europie”. Aby bronić polskiej racji stanu, wystarczy wyciągnąć właściwe wnioski z tych słów sprzed lat.