Referendum, dosłownie tłumacząc z łaciny, jest tym, z czym należy się odnieść (do narodu). I właśnie obywatele oficjalnie zwrócili się do właściwej terytorialnie części Narodu, której sprawa dotyczy, z pytaniem: „Czy chcesz przeprowadzenia referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz?”. Odpowiedź była wiążąca w świetle obowiązującego prawa. To znaczy, że obywatele odpowiedzieli sobie: „Tak, chcemy”. 13 października znów zadamy sobie pytanie. Tym razem będzie ono brzmiało: „Czy jest Pan/Pani za odwołaniem Hanny Beaty Gronkiewicz-Waltz, Prezydenta m.st. Warszawy, przed upływem kadencji?”.
Ci, którzy uważają, że nie należy głosować 13 października, bo już za rok są wybory samorządowe, w dawno ustalonym terminie, dają wyraźny sygnał, że prerogatywy obywateli, wynikające z szeroko rozumianej demokracji, ich nie interesują. To namowa przeciwników referendum do stopniowej erozji demokracji. Demokracja na najwyższych szczeblach władzy odchodzi już do politologicznego lamusa. W dobie funkcjonowania Unii Europejskiej Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Europejskiego Banku Centralnego i innych globalnych organizacji obywatele mają coraz mniejszy wpływ na kształt swojego państwa. Jedno z ostatnich narzędzi to wybory.
Ale korzystając z tego narzędzia, jesteśmy świadomi, że upłynie dłuższy czas od dnia elekcji do dnia realizacji programu wyborczego zwycięskiej partii. Politolodzy głowią się, jak nazwać ten system, który zdominował świat demokratyczny. Tymczasem jedyny poziom realnego wpływu na władzę w Rzeczypospolitej to poziom samorządowy. Doświadczenie ostatniego roku pokazuje, że można w skali miasta zebrać liczbę głosów potrzebną do odwołania niewłaściwie wypełniającego swoje obowiązki (według wyborców) prezydenta miasta. I to jest nam potrzebne. Świadomość, że mamy jeszcze na coś wpływ. Referendum jako instytucja demokracji bezpośredniej jest tego emanacją.
Są trzy pola, na których działają przeciwnicy referendum. Prezydent Bronisław Komorowski, premier Donald Tusk i prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz w celu ochrony tej ostatniej przed roz- złoszczonymi obywatelami namawiają, aby nie iść na referendum, działają na polu bieżącej politycznej potrzeby. Chcą odebrać Polakom możliwość wpływu na otaczające ich środowisko. Gdy prezydent Komorowski chce zaostrzyć kryteria odwołania władz lokalnych w referendach, to jest to działanie na polu prawnym. Natomiast gdy jeden z doradców prezydenta, Tomasz Nałęcz, porównuje to referendum do „wiejskiej bójki, na której biją damy”, to mamy do czynienia z działaniem na polu manipulacji.
Ma to charakter nadużycia i zawoalowanego kłamstwa, ponieważ złożenie wniosku o referendum jest jedną z instytucji demokracji, do której Polacy mają prawo. Są więc dowody na prowadzone z premedytacją działania na rzecz ubezwłasnowolnienia obywateli. Na polach bieżącej walki politycznej, prawnym oraz manipulacji. Wszystko to działania najwyższych rangą polityków PO.
W wyniku pracy polityków Platformy Obywatelskiej maleje zasób środków, którymi wyborcy mogą kontrolować władzę samorządową w przypadku jej złego funkcjonowania. Korzystanie z instytucji demokracji ma znaczenie w czasie, gdy słabnie rola jednej z nich. Obecnie Najwyższa Izba Kontroli pod kierownictwem polityka partii rządzącej jest skazana na ograniczone działania wobec władzy.
Może dziwić, że Platforma Obywatelska sama nie zachęca Polaków do wyrażenia swojego zaufania wobec niej. Wręcz chce ich od tego zamiaru odwieść. Dlatego uważam, że należy korzystać z możliwości wyrażenia opinii na temat władzy. Idę na referendum, bo to mój honorowy obowiązek, tak jak uczestnictwo w wyborach. Namawianie mnie, bym sobie to odpuścił, jest namawianiem do bycia w niezgodzie ze swoim sumieniem.