Zbyt mały rewanż i zbyt mała zemsta na Niemcach za to, co uczynili z naszej Ojczyzny. Monte Cassino. Żal, że takie zwycięstwo nie wydarzyło się na polskiej ziemi. Towarzyszyło temu zwycięstwu wiele polskich symboli, ale wkrótce miało się okazać, że dla sprawy odzyskania przez Polskę wolności nie miało ono dużego znaczenia. 18 maja obchodzimy 70. rocznicę zdobycia Monte Cassino.
Straty, jakie ponieśli Polacy, talent dowódczy generała Andersa, zaciekłość sześciodniowego natarcia według politycznych przywódców aliantów godne były wielkiego hołdu, ale nie wolnej Polski. Ci, który przeżyli bitwę, w większości zdecydowali się nie wracać do Polski. Było dla nich oczywiste, że Polska pod rządami polskich komunistów i Rosjan będzie krajem zniewolenia. Mieli rację. Kto zdecydował się na powrót, musiał oddać cząstkę swojej tożsamości, a nawet życie. Pewnie było to nie mniejsze bohaterstwo, niż zdobywać zaminowane wzgórza Monte Cassino.
Jakże ważne są te polskie symbole: zatknięta polska flaga na szczycie, uszyty „na szybko” proporzec 2. Pułku Ułanów Podolskich, którzy dokonali ostatecznego zdobycia klasztoru, hejnał mariacki zagrany ze szczytu przez Emila Czecha. To także wysłany przez porucznika Tadeusza Drabczyńskiego meldunek o treści „V”, czyli zwycięstwo. Meldunek spod murów klasztoru do sztabu dostarczył gołąb. Drabczyński – dowódca plutonu łączności – miał radio, telefon oraz skrzynkę z gołębiem pocztowym. Radio i telefon nie działały, więc wydrapał na kartce grubą literę „V” i puścił z nią gołębia. Symbolicznie polska była konieczność podjęcia decyzji o natarciu przez gen. Władysława Andersa – dowódcę 2. Korpusu Polskiego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Otrzymał taką prośbę od generała armii brytyjskiej Harolda Alexandra. Anders wiedział, że poprzednie trzy natarcia skończyły się porażką, i stał przed dylematem: wydać rozkaz do samobójczego natarcia i może zasłużyć się dla sprawy polskiej niepodległości albo oszczędzić żołnierzy, ale poddać się sowieckiej propagandzie mówiącej, że Polacy unikają walki z Niemcami. Zdecydował, że wykorzysta te szansę. Kolejnym bardzo polskim symbolem okazała się jego odezwa do żołnierzy przed natarciem: „Żołnierze! Kochani moi Bracia i Dzieci. Nadeszła chwila bitwy. W chwilach tych będą z nami myśli i serca całego Narodu, podtrzymywać nas będą duchy poległych naszych towarzyszy broni. (…) Niech lew mieszka w Waszych sercach! Żołnierze! – za bandycką napaść Niem- ców na Polskę, za rozbiór Polski wraz z bolszewikami, za tysiące zrujnowanych miast i wsi, za morderstwa i katowanie setek tysięcy naszych sióstr i braci, za miliony Polaków, jako niewolników wywiezionych do Niemiec, za niedolę i nieszczęście Kraju, za nasze cierpienia i tułaczkę – z wiarą w sprawiedliwość Opatrzności Boskiej idziemy naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych Bóg, Honor i Ojczyzna”.
Jakże tragiczny jest także list gen. Alexandra z podziękowaniem dla Polaków:
„Żołnierze 2 Polskiego Korpusu! Jeżeliby mi dano do wyboru między którymikolwiek żołnierzami, których bym chciał mieć pod swoim dowództwem, wybrałbym Was – Polaków”.
Miał rację Feliks Konarski, pisząc słowa „Jak zawsze za honor się bić” w piosence „Czerwone maki na Monte Cassino”. Powstała jeszcze w nocy z 17 na 18 maja, przed zdobyciem klasztoru, w siedzibie Teatru Żołnierza Polskiego przy 2. Korpusie Sił Zbrojnych. Konarski był żołnierzem 2. Korpusu i znanym przed wojną śpiewakiem. Obudził tamtej nocy kompozytora Alfreda Schütza, również żołnierza 2. Korpusu, który szybko napisał muzykę. Gdy 18 maja żołnierze zdobyli klasztor, w kwaterze gen. Andersa w Campobasso czternastoosobowa orkiestra Alfreda Schütza wykonała pieśń. Feliks Konarski tak wspominał tamten dzień:
„Śpiewając po raz pierwszy Czerwone maki u stóp klasztornej góry, płakaliśmy wszyscy. Żołnierze płakali z nami. Czerwone maki, które zakwitły tej nocy, stały się jeszcze jednym symbolem bohaterstwa i ofiary – i hołdem ludzi żywych dla tych, którzy przez miłość wolności polegli dla wolności ludzi”.
I my dziś ich wspominamy, mając łzy w oczach, bo to jest nasza tradycja, to są nasi bohaterowie.