Wiele z tak zwanych odważnych wydarzeń artystycznych ostatnich lat wzburzyło polską opinię publiczną. Jan Paweł II przygnieciony głazem w Zachęcie, pokaz mody w kościele św. Augustyna w Warszawie z muzyką z filmu o opętaniu przez szatana, powtórna promocja wideo „Adoracja Chrystusa”, darcie Biblii w czasie występu przez wokalistę zespołu Behemoth, związanego z treściami satanistycznymi.
Tysiące Polaków i katolików manifestowało swoje oburzenie z powodu obrazy ich uczuć – religijnych i patriotycznych. Ci, którzy nie mogli okazać swojego niezadowolenia bezpośrednio, z niedowierzaniem czytali gazety przyglądali się w telewizji lub przez internet najróżniejszym profanacjom, zadając sobie pytanie, gdzie leży granica prowokacji, czemu służy i czy prowokacja musi równać się profanacji.
Analizując fakt, że tych profanacji dopuszczają się osoby o poglądach antykatolickich i skierowanych przeciwko tym Polakom, którzy w swym patriotyzmie wyrażają przywiązanie do Kościoła katolickiego, dochodzę do wniosku, że bardziej jest to sztuka prowokacji niż prowokacja w sztuce. Tymi instalacjami i happeningami ich twórcy chcą wywołać określone reakcje społeczeństwa.
Pół biedy, gdyby chodziło jedynie o promocję i reklamę. Na pierwszy rzut oka widać, że nie są one jedynie oderwanymi od siebie, przypadkowymi wytworami czyjejś twórczości. W szerokim ujęciu widać, że to zespół wydarzeń. Ich wielość powoduje, że część społeczeństwa odczuwa, że twórca kieruje swój przekaz przeciwko nim. To nie jest sztuka.
Uznając szczególną wrażliwość osób aspirujących do miana artystów, żyjąc w epoce przekonania o wolności sztuk i o tym, że artysta najpierw kreuje własną przestrzeń, aby uwolnić drzemiący w nim potencjał, z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że wymienione w pierwszym akapicie tego felietonu happeningi artystyczne to nie jest sztuka. Bo jeśli tak szerokie są ramy tego, co akceptowane jest jako sztuka, to i ja mogę definitywnie ocenić, co nią jest. Mogą to także zrobić miliony Polaków.
Sztuka zawsze wymykała się próbom zamykania w sztywnych ramach definicji. Jeszcze bardziej twórczość, ponieważ trudniej jest coś bezspornie zakwalifikować jako dzieło, niż określić definicję sztuki. Zatem aby ktokolwiek zainteresował się wytworem sztukopodobnym, trzeba nadać mu formę prowokacji. Tyle że tą metodą promocji, znaną od wieków, można zaskoczyć (oszukać) jedynie ludzi nieoczytanych.
Dawno już odeszliśmy od rozumienia antycznego sztuki, gdy ta jeszcze nie miała artystycznych konotacji, a wiązała się jedynie z umiejętnym wytworzeniem czegoś. To przez wieki doprowadziło artystów do zupełnej anarchii. W XIX wieku powstał nurt „sztuki dla sztuki” – tworzenia dla tworzenia, tak aby artysta nie był skrępowany otaczającą go rzeczywistością. I tak powstały dzieła, które nie służą niczemu. Jeszcze wtedy kogoś to mogło zaskoczyć.
Pół tysiąca lat temu Hieronim Bosch w swych rozważaniach prowokował brzydotą człowieka grzesznego. W „Kuszeniu św. Antoniego” z czterech żywiołów: ziemi, ognia, wody i powietrza, wyłaniają się koszmarne demony. A jednak nie jest to dzieło bluźniercze. Dzieło Mela Gibsona, „Pasja” – wyjątkowo okrutny obraz ostatniego dnia życia Jezusa Chrystusa. Film, o którym Papież Polak powiedział, że „tak właśnie było”, budził protesty wielu przeciwników Kościoła, prowokował, ale nie obrażał.
W słynnym warszawskim teatrze dla dzieci Guliwer grana jest bardzo prowokacyjna sztuka „Tajemnica wigilijna”. W Wigilię Bożego Narodzenia na ziemię schodzi niesforny anioł. Wbrew woli innych aniołów chce poznać życie ludzi z bliska. Wielki jest jego zawód, gdy widzi obojętność ludzką wobec śmierci dziewczynki z zapałkami.
Chce uczestniczyć w kolacji wigilijnej, ale nikt go nie wpuszcza, tak jak nikt nie wpuścił w Betlejem Maryi i Józefa. Wreszcie został pobity, gdy wraz z biedakiem grał na saksofonie. Ten poważny spektakl nie tylko dla dzieci jest jak najbardziej prowokacyjny. Daleki od popkulturowych, odchodzących od tradycji, miałkich opowiadań niby-wigilijnych. Młodym odbiorcom przedstawiany jest świat, w którym silni i bogaci ludzie krzywdzą tych, którzy są słabi i biedni. Są tak źli, że potrafią skrzywdzić anioła.
Nawet sam anioł przy nich zaczyna mówić ich językiem. Trudno o większą prowokację, prawie profanację wizerunku anioła. A jednak spektakl ten sprawia, że chce się do niego wracać myślami. Sprawia, że dorosły swojemu dziecku tłumaczy na jego przykładzie walkę dobra ze złem. Takiego efektu nie uzyskali twórcy wymienieni w pierwszym akapicie, którzy chyba tylko pozostawili niezadowolenie i niesmak.