Kto ponosi koszty kryzysu
Z sondażu przeprowadzonego w USA w roku bieżącym wynika, że 75 proc. ankietowanych amerykańskich milionerów ma obecnie lepszą sytuację materialną i większy majątek aniżeli w rekordowym 2007 roku. Przypomnijmy, że rok 2007 charakteryzował się wysokim wzrostem gospodarczym w tym kraju. Później nastał kryzys, z którego gospodarka amerykańska nie może podźwignąć się do chwili obecnej. Najdotkliwszym problemem społecznym jest nadal wysokie bezrobocie. Z powyższej ankiety wynika jednak, że kryzys ominął w USA ludzi bogatych.
Polska notowała wysoką dynamikę wzrostu PKB w okresie 2005 – pierwsza połowa 2008 roku. Na przełomie lat 2008/2009 nasz kraj dotknęło wyraźne spowolnienie gospodarcze. W latach 2010-2011 nastąpiło wprawdzie pewne ożywienie koniunktury gospodarczej, ale w końcu roku ubiegłego popadliśmy niemal w stagnację. W rezultacie bezrobocie rejestrowane wynosi obecnie 14,4 procent.
Powstaje jednak pytanie, kto w Polsce ponosi koszty zastoju? Czy czasami nie powielamy wzorów amerykańskich? Na pewno kosztów złej sytuacji ekonomicznej nie poniósł krajowy sektor finansowy. Narodowy Bank Polski właśnie poinformował, że zysk netto sektora bankowego w 2012 r. wyniósł 16,2 mld złotych. Był nawet o 4 proc. większy, aniżeli w korzystniejszym dla gospodarki 2011 roku. Najwidoczniej kryzys służy bankom.
A może w kosztach pogarszającej się sytuacji gospodarczej partycypował sektor przedsiębiorstw? Według oceny prof. Mieczysława Kabaja z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, w ciągu ostatnich czterech lat zyski przedsiębiorstw wzrosły o 65 proc. – z 63 mld zł do 104 mld złotych. Najwidoczniej więc kryzys im służył. Wysokie dochody firmy osiągały bowiem poprzez podwyższanie cen sprzedawanych dóbr gospodarstwom domowym. Równocześnie w ciągu ostatnich czterech lat fundusz wynagrodzeń brutto pracowników zwiększył się tylko o 15 procent. Nastąpiło przesunięcie między zyskami a wynagrodzeniami na niekorzyść tych drugich. Wzrost wydajności pracowników w coraz mniejszym stopniu opłacany był wyższymi wynagrodzeniami.
A może w kryzysie partycypowała sfera budżetowa? Tutaj ocena jest niejednoznaczna. Jak wiadomo, płace w sferze budżetowej są zamrożone od wielu lat. Ale z jednym wyjątkiem. Wyjątkiem tym były astronomiczne premie wysokich urzędników państwowych. Tutaj ministrowie nie żałowali kasy. Władza wie przecież, komu zawdzięcza swoje codzienne trwanie. Swoją siłę czerpie też z poparcia finansjery i lobby produkcyjnego. Wzajemne interesy łączą. Władza liczy się z silnymi.
Tymczasem według Głównego Urzędu Statystycznego, w ubiegłym roku ponad dwa miliony obywateli żyło poniżej granicy ubóstwa, czyli w nędzy. Koszty kryzysu ponosi więc świat pracy. Dokładnie tak jak w Ameryce i Unii Europejskiej. W Hiszpanii bezrobocie sięgnęło 25 proc. wśród ludności zdolnej do pracy. Niewiele lepiej jest w całej Unii Europejskiej. Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje. Okazuje się, że wilcze prawa mamony działają podobnie w każdym zakątku kuli ziemskiej. Zanim gruby schudnie, to chudy umrze.