Krzyk Zielonej Wyspy nad Wisłą
Polskę obiegła wstrząsająca wiadomość o śmierci mężczyzny, który podpalił się przed kancelarią premiera 12 czerwca tego roku. W tym dniu usiadł na ławce przed budynkiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, wyjął z torby butelkę, oblał się łatwopalną cieczą, a następnie podpalił. Świadkowie relacjonowali, że płonął jak pochodnia. Ugasili go związkowcy właśnie pikietujący przed siedzibą Prezesa Rady Ministrów. Zrobił to z biedy, nie miał pracy, nie miał z czego żyć – tłumaczyła jego zrozpaczona żona.
Nie jest to jedyna podobna informacja. W Krakowie oblał się łatwopalną cieczą, a następnie podpalił konduktor pracujący w Małopolskim Zakładzie Przewozów Regionalnych. W ten sposób protestował przeciwko zwolnieniom w swojej firmie i przeciwko złamaniu przez dyrekcję wcześniej ustalonych porozumień ze związkiem zawodowym. Zrobił to, mimo że sam miał pracę.
Wygląda na to, że ta rozpaczliwa forma protestów społecznych rozszerza się. Jak pamiętamy, w 2011 roku przed kancelarią premiera podpalil się były inspektor urzędu skarbowego. Chciał w ten sposób zaprotestować przeciwko nieprawidłowościom w stołecznej skarbówce.
Tak dramatyczne kroki zrozpaczonych biedą ludzi są skutkiem pogarszającej się sytuacji gospodarczej państwa. Bezrobocie rejestrowane w urzędach pracy wynosi około 14% ludności czynnej zawodowo i nie spada. Utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie mimo pojawiających się prac sezonowych. Ale nawet ci, którzy pracują, nie mają stałych dochodów. Coraz wiecej umów o pracę zawieranych jest bowiem na czas określony. Polska ma najwyższy w całej Unii Europejskiej wskaźnik tego typu umów. Pracuje tak blisko 27% zatrudnionych. Jest to wskaźnik dwukrotnie wyższy niż średnia europejska, która wynosi 14%. Zresztą nie tylko chodzi o pracę na czas określony, ale również o innego rodzaju formy zatrudnienia ze zdefiniowanym końcem. W Polsce pracuje na ich podstawie łącznie około 3,5 mln osób. Pracują bez gwarancji zabezpieczenia społecznego, gwarancji emerytury, opieki zdrowotnej i ochrony przed bezrobociem. Bieda w naszym kraju pogłębia się. Poniżej ustawowej, dodajmy śmiesznie niskiej, granicy ubóstwa żyło w 2012 roku już 7% obywateli. Było to o 0,5% więcej, aniżeli rok wcześniej.
Czy jednak matkę biedę znosimy solidarnie? Warto przypomnieć, że 13 polskich ministerstw potrzebowało zaledwie 4 miesięcy, aby rozdać swoim urzędnikom prawdziwą fortunę. Do końca kwietnia bieżącego roku poszło na nagrody już 3 miliony złotych. Nie gorsi też byli stołeczni urzędnicy samorządowi. Ale przecież do końca roku jest jeszcze daleko. Nie żałowano grosza na koncert Madonny. W resorcie sportu wyrzucono na ten cel w błoto 5 mln zlotych. Oczywiście oficjalnie władza cały czas powtarza, że musimy oszczędzać w dobie kryzysu i pilnować każdej złotówki. Ale jak widać, nie dotyczy to wszystkich. Władza się wyżywi i nic tu się nie zmieniło od czasów komuny.
Tymczasem wzrost PKB w Polsce ślimaczy się w tempie 0,5% w skali rocznej, a wynagrodzenia stoją w miejscu. I to mimo olbrzymiego zastrzyku funduszy z Unii Europejskiej. Zapowiadane ożywienie ciągle odsuwa się w czasie. Aż strach pomyśleć, jak wyglądałaby polska gospodarka bez unijnej kroplówki.
Tak wygląda zielona wyspa nad Wislą. Warto by wystawić rządzącym polityczną fakturę i weksel in blanco za wątpliwej jakości usługi.
Ale kto przywróci życie obywatelom, którzy w tak dramatyczny sposób zwrócili uwagę na biedę i niesprawiedliwość społeczną w Polsce?