Banki-córki uczą banki-matki, czyli transfer kasy za granicę
Agencja ratingowa Moody`s właśnie obniżyła ocenę wiarygodności kredytowej kilku ważnych banków strefy euro. Niektóre z nich mają swoje filie w Polsce - potocznie nazywamy je bankami-córkami. Teraz doszło do tego, że niektóre polskie banki-córki są wyżej wyceniane na giełdach aniżeli ich zagraniczni właściciele. Niektóre mają też wyższe oceny kondycji finansowej.
Doszło, o zgrozo, do tego, że polskie spółki-córki stają się filarami zachodnich pryncypałów, przeżywających kłopoty na rodzimych rynkach. Używając jezyka uczonych finansistów - krajowe filie osiągają wyższy zwrot na kapitale. Zatem uczeń prześcignął mistrza.
Może byłoby to piękne, gdyby nie fakt, że w 2011 roku nasze banki-córki wytransferowały za granicę w świetle jupiterów samych tylko dywidend na sumę 5,6 mld euro netto, czyli około 23,6 mld zlotych. Warto jeszcze dorzucić, że w 2011 roku wartość netto odpływu z Polski ogółu wydatków z inwestycji bezpośrednich wyniosła 10,7 mld euro, czyli około 45 mld złotych. I kto jest górą?
Ratingi swoje, ale kasa swoje. Co teraz mogą powiedzieć uczeni profesorowie-ministrowie od prywatyzacji, którzy wyprzedali polskie banki za równowartość zaledwie czteroletniego zysku? Kiedyś chwalili socjalizm, a dziś chwalą prywatę. I nie ma końca ich mądrym naukom w mainstreamowych mediach.