Wolny rynek dla naiwnych
Unia Europejska powinna być z założenia obszarem wolnego rynku, na którym ma w pełni działać mechanizm konkurencji. Na całym obszarze UE powinna istnieć pełna swoboda przepływu towarów, usług, kapitału i siły roboczej. Wyżej wymienione dobra powinny być kierowane poprzez działanie sił rynkowych do regionów, gdzie ich cena jest wysoka z tych regionów, gdzie ich cena jest niska. Niska cena oznacza bowiem nadmiar podaży danego dobra, zaś wysoka oznacza jego niedobór. Przepływ wyżej wymienionych dóbr między regionalnymi rynkami powinien doprowadzić do względnego wyrównania poziomu cen i w ostateczności do zbliżenia poziomu rozwoju gospodarczego krajów członkowskich Unii Europejskiej. Tak mówi teoria. A jak wygląda polityka gospodarcza największych krajów członkowskich w praktyce?
W 2005 roku Francja zablokowała liberalizację systemu świadczenia usług w ramach UE. Obawiała się bowiem tanich usług z Polski. Pamiętamy doskonale strach Francuzów przed polskim hydraulikiem.
W 2009 roku prezydent Sarkozy uzależnił udzielenie preferencyjnego kredytu dla firm samochodowych Peugeot i Renault w wysokości 6 mld euro od utrzymania przez oba koncerny produkcji w kraju. Obawiał się bowiem, że mogłyby w celu obniżki kosztów, przenieść produkcję do Europy Wschodniej.
Ostatnio rząd francuski stanął w obronie rodzimych producentów jabłek w obawie przed wzmożonym importem tego owocu z Polski. Koszt jego produkcji we Francji jest bowiem znacznie wyższy, aniżeli w naszym kraju. Dlatego zobowiązano wielkie sieci handlowe do ograniczenia marży zysku, jeżeli ceny jabłek zebranych we Francji spadną o więcej niż 10 %. Jeżeli się nie zgodzą, będą musiały zapłacić dodatkowy podatek.
Znane są też praktyki subsydiowania niemieckich stoczni. Silne kraje walczą zatem wszelkimi dostępnymi sposobami o utrzymanie miejsc pracy u siebie bez zawracania sobie głowy dobrodziejstwami niewidzialnej ręki rynku.
A jak zareagowały polskie władze, gdy Unia Europejska oskarżyła nas o subsydiowanie stoczni szczecińskiej i stoczni w Gdyni? Zachowały się honorowo, wręcz po dżentelmeńsku. Posłusznie zlikwidowały obie stocznie, a ich majątek, tworzony przez dziesiątki lat, wystawiły pod młotek dla spekulantów. Dzięki tej dalekowzrocznej decyzji doprowadzono do gigantycznego bezrobocia na Pomorzu i zmuszono do emigracji wysoce wykwalifikowanych pracowników. Sternicy polskiej gospodarki zbyt dużo nałykali się teorii ekonomii gloryfikującej dobrodziejstwa wolnego rynku. Zapomnieli o zdrowym rozsądku. A może po prostu chcieli się podlizać silniejszym?