Janik… Janik? Jaki Janik?
Dłuższy czas musiałem się namyślać, o co chodzi, o kogo? Jaki Janik? Aż wreszcie szybkie myśli, jak błyskawice przeszyły ciemności niepamięci. Pojawiały się jako odległe skojarzenia. Baron. Czerwień. SLD-UP-PSL. Afery. Starachowice. Magdalenka. Sobotko. Rywin. Bezrobocie. Zapaść. Pęczak. Alkohol…
Wspomnienia pędziły niczym orkan historii.
Reminiscencje związane z żałosną ekipą korupcji, przekrętów, układów mafijnych, rozpasania, żądzy władzy, procesów…
Na co to się człowiek nie natknie przeglądając „Wyborczą”. Niebezpieczna dawka trujących toksyn. Powinni sprzedawać z określonym logo: „Czytasz na własną odpowiedzialność”.
W muzeum politycznym, w gablocie „Skompromitowane” (ze znakiem ostrzegawczym: nie dotykać, bo się licho przebudzi), eksponat „JANIK” został na chwilę odkurzony i zaprezentowany opinii publicznej.
Jaki cel miała jednak ta prezentacja „Wyborczej”? Przyznaję, że nie wiem. Naprawdę nie wiem. Próbuję dociec. Groteski dodaje fakt, że upiornemu reliktowi z przeszłości poświecono aż dwie strony ostatniego wydania.
Może „Trybuna Obywatelska” wyciągnęła politycznego zombie, aby w ramach terapii szokowej zaaplikować Tuskowi kilka mocnych wrażeń. Zdezolowany eksponat polityczny został ukazany jako przestroga, na zasadzie: „Spójrz, o królu lwie, przejrzyj na oczy, otrzyj wreszcie łzy i racz dostrzec ku czemu dążysz!”.
Inaczej cała ta reanimacja nie ma kompletnego sensu, podobnie, jak i to, co pan Janik sobą wyrażał w tym dziwnym wywiadzie.
Mogło byc gorzej!
Redaktorzy "Trybuny Obywatelskiej" mogli odkurzyć Dyducha!