Tomasz Lis nie skorzystał z okazji, aby milczeć
Ukraina zaraz zatonie w bratobójczej krwi. Europa znajduje się w stanie najwyższej gotowości. Polska jest realnie zagrożona inwazją moskiewską. I nawet w takiej sytuacji red. Tomaszowi Lisowi nie udało się opanować platformerskich ciągot. Znów skorzystał z cotygodniowej okazji, aby żarliwie bronić PO, a przy tym zaatakować PiS.
Cóż, niektórzy są po prostu niereformowalni.
Tym razem Lis bronił ekscesów Protasiewicza, i nawet przy tak ewidentnym upadku reprezentanta PO-owskich elit zdołał skierować krytykę w stronę PiS-u.
Redaktor Lis we wstępniaku do aktualnego numeru „Newsweeka” opowiada rozbawiony, że „najbardziej ochoczo do recenzowania europosła Protasiewicza i kwalifikowania jego ugrupowania jako partii obciachu ruszyli PiS-owcy, których koledzy zanotowali ostatnio najwięcej pijackich ekscesów”.
Z tego co wiem, ekscesy agenta Tomka i Adama Hofmana z PiS-u zostały potępione, jednego wyproszono nawet z klubu. Dobrze, bo poziom debaty politycznej należy utrzymać na wysokim poziomie. Natomiast dziwię się, że Protasiewicz nadal jest w Platformie Obywatelskiej. Taka kompromitacja Polski, w tym PO, powinna zostać adekwatnie ukarana.
Tego, że Protasiewicza nie da się obronić, uznali nawet Tusk i jego zaplecze. A tu proszę, znajduje się redaktor, który swoją arcywyborną argumentacją broni skompromitowanego polityka.
Obrona szaleństwa prawej ręki Donalda Tuska na Dolnym Śląsku przekracza nie tylko granicę smaku, ale i śmieszności.
To się nazywa wierność ponad wszystko!
Albo fanatyzm...